poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Ms. Avast


W moim laptopie mieszka kobieta. Wprowadziła się kilka miesięcy temu. Gdy włączam komputer wita mnie mówiąc - „Baza wirusów programu AVAST została zaktualizowana”. W Polsce kobieta z laptopa doprowadzała mnie do szału. Pusty głos, zawsze w tej samej tonacji, o takim samym natężeniu. W Zambii to jedyna kobieta, która mówi do mnie po Polsku. Bardzo ją lubię. 

niedziela, 26 sierpnia 2012

Jestem biała




Dzieci do lat pięciu wykrzykują głośno moje imię. Chwytają mnie za nogi i wiszą jak małpy. Dwu letni chłopczyk siedzi mi na kolanach. Dziesięć minut, trzydzieści…On nadal siedzi nieznudzony. Mama nosi go w chuście na plecach. Zawsze. Tulenie to coś nowego.

Dzieci do lat dwunastu wykrzykują głośno moje imię, mój wiek i pytanie „How are you?” Najpierw poszukiwały słodyczy. Teraz poszukują we mnie atrakcji. Dlatego biegam z nimi już drugą godzinę. Ciężko wytłumaczyć im zasady zabawy. Nie znam bemba. Dzieci przekrzykują mój łamany angielski. Z trudem dochodzimy do porozumienia. Zaczynamy zabawę. Inne dzieci widzą, że zabawa jest atrakcyjna, dlatego biegną w naszą stronę. Tłumaczenie zaczynam od początku.

Młodzież nie wykrzykuje mojego imienia i o nic mnie nie pyta. Czas się zapoznać. Idę pograć z nimi w siatkówkę. Śmieją się ze mnie. No tak…jestem biała. Mówię jak mam na imię, a oni śmieją się jeszcze bardziej. Przecież „Ilona” to najzabawniejsze imię w całej Zambii. Nikt nie mówi po angielsku, bo w bemba łatwiej im się komunikować. Nikt do mnie nie podaje- przecież jestem biała. Mogę się jedynie uśmiechać. Chłopak typu cwaniaczek „przypadkowo” trafia piłką w moją głowę. Moje zęby już się nie szczerzą tylko zaciskają.( Boże, pokory!) Wdech, wydech. Biegnę pod siatkę, uderzam w piłkę i zdobywam punkt. Zostaję włączona do gry. (Jak dobrze że umiem grać w siatkówkę) Wspólnie rozgrywamy jeszcze kilka dobrych akcji. „It was good!”- mówi Steven przybijając mi piątkę. To jednak umiesz mówić po angielsku cwaniaczku?


czwartek, 23 sierpnia 2012

Oratorium to . . .

Oratorium to bodyguard dzieci  na salezjańskich placówkach. Chroni je przed niebezpieczną nudą i przed groźnym marnowaniem czasu.
Oratorium to fizjoterapeuta. Dba o dziecięce kręgosłupy. Nie pozwala na długie przesiadywanie przed komputerem, ani na wielogodzinne oglądanie telewizji.
Oratorium to odkrywca, który zwiedza dziecięce charaktery. Poznaje ich mocne strony i słabości, szuka talentów.
Oratorium do miejsce spotkać i zabaw, otwarte dla każdego.


Nasze oratorium w Lufubu niedawno zaczęło raczkować. Wymawia już pierwsze słowa i popołudniami, nieśmiało woła dzieci pod swój dach. O zdrowy rozwój Oratorium dba brat z Tanzanii- Czongo. Teraz dbam też ja i Krzysiek.
Krzysiek skupia się na rozwoju fizycznym. Organizuje zajęcia sportowe. Rozciąga mięśnie i stawy, aby Oratorium wyrosło na dobrego piłkarza. Jakie problemy wychowawcze ma Krzysiek? Trening zaplanowany na godzinę 15 rozpoczyna się o 17. Przecież to afrykańskie Oratorium- nie liczy czasu.
Ja skupiam się na rozwoju intelektualnym. Wymyślam zabawy, które wprawiają w ruch pamięć, myślenie i uwagę. Razem z Oratorium rysujemy, piszemy, śpiewamy, uczymy się kolorów itp.

Słońce leniwie wpada za horyzont. Powietrze mętne od unoszącego się piasku lepi się do skóry. Moje oczy wypełniają się łzami. Może to przez kurz? Może przez Freda?
Elizabeth niedbale rysuje kredą po tablicy. Reszta dzieci próbuje odgadnąć angielską nazwę rysunku dziewczynki. "Pig-i! Sun-i! Dog-i!" Angielskie rzeczowniki w wydaniu Bamba mają zwykle "i" na końcu.
"Teraz Ty coś narysuj"- mówię do chłopca stojącego z tyłu. Fred ma może 12lat.
Przecieram oczy, aby widzieć lepiej. Murzynek posługuje się kredą jak szóstym palcem. Zdecydowanym ruchem szkicuje, marze, koloruje. Jeszcze jedna ostra kreska, jeszcze jeden cień. Na tablicy pośród kółek, kwiatków i chmurek, stoi stary mężczyzna pracujący na roli. Za arcydzieło i moje wzruszenie odpowiedzialny jest Fred.

Oratorium to warsztat Ducha Świętego. Ja, Krzysiek, Fred, Elizabeth, Wszyscy-  jesteśmy jego narzędziami.

środa, 22 sierpnia 2012

Wpadka


Co dziś sprzedajemy? Kury na dachu, mleko w foliówkach i jajka. Dużo jajek ułożonych w piramidy. Jedziemy lufubiańską drogą, która prowadzi do (jednej z pięciu w Zambii) drogi asfaltowej. Judy obraca się żeby spojrzeć na pakę. Ma minę jakby przed chwilą zjadła kaktusa. „Jechałaś nieostrożnie”- mówi. Moja „ciężka noga” w połączeniu z drogą przypominającą sinusoidę uwolniła jajka z wytłaczanek. Teraz ja mam minę jakbym połknęła dwa kaktusy. Cofając wjeżdżam w kopiec termintów. Kury gdakają głośno. Pewnie myślą, że przy kolejnym manewrze wjadę w palmę i one też się uwolnią.

„Widziałam po twojej twarzy, że się wystraszyłaś. Co się stało?”- pyta Judy jakby pierwszy raz w życiu widziała strapionego człowieka.
„Źle się czułam, bo ciężko pracowaliście a ja nie uważałam.”- odpowiadam ze skruchą.
„Naprawdę? Nie rozumiem. Przecież nic się stało”
Dodatkowo mamy trzy godzinne spóźnienie. Wiem o tym tylko ja- Polka. Afrykańczyk nie liczy czasu. Stare zambijskie powiedzenie, które wyznacza styl życia głosi:
JEŚLI SIĘ GDZIEŚ SPIESZYSZ- TO USIĄDŹ I ODPOCZNIJ!
Jajka mają trafić dziś do kupca. „Dziś” to jeszcze 8godzin.  Po co się śpieszyć?

Wracam późno do domu.
Pół godziny na obiad i do Oratorium.
Dzieciaki krzyczą pod domem „Ilona, Ilona!” Udało się! W pierwszych dnia krzyczały „sweets, sweets!” Moje zimne serce zabroniło mi, dawać dzieciom cukierki. Dzięki temu dziś z białej fabryki słodyczy przetransformowałam się w człowieka. Do dziecięcych krzyków przyłącza się dźwięk dzwonka i stukanie w drzwi.
Pięć minut na obiad i do Oratorium.


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Kury muchy i ryby

Samochód to nasz targ. Jeździmy razem z Judy po Zambijskich wioskach i miastach i sprzedajmy kurczaki. Gdzie? Na przeciwko sklepu "friends drugs", koło psa bez lewego ucha, obok plakatu "safe sex", pod SZPITALEM! Judy ma znajomego wśród pacjentów. Idziemy go odwiedzić.
Budynek przypomina gorszej marki barak. Powietrze jest ciężkie od unoszącego się zapachu spalonego kabanosa. W szpitalu na pełen etat zatrudnione są muchy. Swoją liczbą trzykrotnie przewyższają ilość dostępnych leków. Skrupulatnie odwiedzają każdego z pacjentów kilka razy dziennie. Dokładnie badają każdy skrawek ciała. Wchodzą do uszu, do nosa, spacerują po ustach. Wybite szyby w co drugim oknie, ułatwiają im swobodne przelatywanie z pokoju do pokoju. Jedynymi przeszkodami są opierające się o ściany drabiny i blachy.

Judy targuje się z lekarzem o cenę kur. Rozglądam się wkoło. Przez zardzewiałą bramę przechodzi BIAŁY chłopak. Obracam się, a ze szpitala bez drzwi wychodzi drugi BIAŁY chłopak. Gadka szmatka. Pochodzą z Austrii, studiują medycynę, przyjechali na dwumiesięczne praktyki. Opowiadają anegdotki z życia szpitala. Pracuje tu dwóch lekarzy. Na początku ubiegłego tygodnia jeden z nich wyjechał na trzy dni. Po jego powrocie miał wyjechać drugi lekarz . Ten pierwszy nie wrócił, ten drugi i tak wyjechał.

Udało się sprzedać sześć kur. Dla szpitala który nie ma lodówki.

Market. Siedzę obok koleżanki Judy- Veronici, która sprzedaje mini ryby pomieszane z błotem. Obok stary murzyn sprzedaje mięso. Nie napisał jakie. Po co? Przecież nabił na pal z lewej strony ociekającą krwią głowę krowy, a z prawej kozła.
Judy maluje mi usta różowym błyszczykiem z brokatem. Trzeba dobrze wyglądać, gdy sprzedaje się kury.

Musimy jechać do rybaka na plażę- mówi moja pierwsza czekoladowa koleżanka.
Czyste powietrze. Dźwięk fal który odbija się o wrak statku, bez przeszkód wpływa do moich uszu. Nie widzę lądu na horyzoncie. Muszle przypominające makaron "świderki" wbijają mi się w stopy. Scenograf "Piratów z Karaibów" byłby zachwycony.
Trzysta jaj na środę proszę!- rybak zakłóca mój spokój.
Po co mu aż tyle?Robi z nich przynętę?

Patroszę ryby. Kupiłyśmy je z Judy na ulicy od Pana bez jedynki z przodu.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Gotyk w stodole

Siedzę na betonie. Wyrósł z Ziemi na wysokość dwóch dziecięcych stóp. Wraz ze swoimi prostokątnymi braćmi pełni w Kościele funkcję ławki.
Byłam już w wielu Kościołach. Gdy wchodzę do jakiegoś po raz pierwszy, moją modlitwę zakłóca myśl "Jaki to styl?".
W jakim stylu zbudowano kościół w Lufubu? Ceglaste mury w kolorze afrykańskiej ziemi, układają się w kilkanaście łuków prowadzących do ołtarza. Gotyk?
Blaszany dach ostatkiem sił trzymają drewniane belki. Widać od wielu lat walczą z kornikami i grzybem. Gotyk wciśnięty w stodołę?
Ołtarz z trzech stron zdobią długie na wysokość kościoła flagi z moimi dobrymi znajomymi. Od lewej Maria Dominika Mazzarello- damskie wydanie Janka Bosko, dalej we własnej osobie J.B- sprawca całego zamieszania i Maryja- znajoma nr1.
To styl gotycki wciśnięty w salezjańską stodołę.

Jestem na najlepszej mszalnej imprezie.  Dlaczego mielibyśmy się smucić na mszy świętej? Przecież Jezus daję nam siebie! Chór śpiewa, nastoletnie murzynki tańczą na ołtarzu, mężczyźni naśladuję głos dzikich małp, dzieciaki przede mną wyginają się jakby miały kisiel zamiast mięśni. Czuje się przy nich jak drewno.

"Ilona nie chodź po domu na boso!" - mówi x Czesiek dobijając laczkiem skorpiona przed moim pokojem.
"A właśnie chciałam księdzu powiedzieć, że wprowadziła się do mnie jaszczurka"- odpowiadam.




sobota, 18 sierpnia 2012

Różaniec na drodze mlecznej

What is the name of water in Bemba, Makswel??- Amenszi. Mówi 12letni chłopiec.
Trzymam na rękach 2letnią dziewczynkę. Papka ze smarków, jedzenia i błota szczętnie zabezpiecza nos przed dopływem powietrza. Siadające na jej twarzy muchy, dają do zrozumienia, że "zakleina" ma więcej niż jeden dzień. Dzieci pompują wodę ze studni. Amenszi w połączeniu z moimi dłońmi usuwa papkę. Dziecko oddycha swobodnie, ale muchy nie odlatują.  Dziewczynka jest chora. Nie wiem na co.

Zachód słońca. Mieszkańcy Lufubu robią porządki przed jutrzejsza mszą. Z odległości około 400metrów słyszę anielskie głosy, które działają jak magnes dla moich uszu. Biegnę pod kościół. Lufubiański chór ćwiczy swoje pieśni. Oglądałam kiedyś film "Zakonnica w przebraniu". Miałam jakieś wyobrażenie chóru złożonego z murzyńskich głosów. Ono naprawdę było "jakieś". Przychodzi mi do głowy myśl, żeby nagrać tą próbę śpiewu. Ale czy kamera jest w stanie zarejestrować taką dawkę energii?? Czy głośniki są w stanie przekazać każdą nutę wyśpiewaną przez tych tańczących i grających na bębnach ludzi?

Makswell to nie tylko mój tłumacz. To mój bohater. Słucham chóru i wysilam zmysł słuchu na rzecz zmysłu czucia. Murzynek wytrzeszcza oczy. Zdejmuje z mojego ramienia żółtego robaka, który przypomina nakrętkę od Fanty z tysiącem kończyn.

Ja, Krzysiek, Ksiądz Czesiek i Brat z Tanzanii odmawiamy różaniec. 50razy Zdrowaś Maryjo nawet w języku angielskim może wydawać się nudne. Błąd! Jedno słowo modlitwy, odpowiada jednemu krokowi, które stawiamy po czerwonym lądzie. Ziemia mogłaby być równie dobrze błękitna. Nie widzę nawet różańca, którego trzymam w ręce. Słyszę cztery głosy umykające ku niebu. Ku afrykańskiemu niebu, które otwiera moje usta w pełnym podziwu "WOW"! To na niebie mieści się aż tyle gwiazd?? W końcu wiem co to Droga Mleczna!

Wieczorem zwykle nie ma prądu. Włącza się gdy pomyśle, że chcę coś napisać. Dzięki Boże :)

piątek, 17 sierpnia 2012

Unkoko

Po jednym dniu w Lufubu znam odpowiedź na wszystkie pytania stawiane dzieciom. Na przyklad:
- Do you know the Father Chester? - Yes.
- How old are you? -Yes.
Wiem też jak jutro powitają mnie mieszkańcy: "Alo!HowareyouthankyouIamfine.

Mój pierwszy nauczyciel języka bemba ma na imię Makswel. Nie tylko z nazwy przypomina markę znanej kawy rozpuszczalnej, ale również z koloru skóry. Murzynek dziwi się, że z dwudziestu słów wymienionych z prędkością atakującej kobry, zapamiętałam tylko jedno UNKOKO tj. kura.

Brat z Tanzanii rankiem prowadzi nas po farmie. Ospałe osły, czyste świnie, pasące się krowy. Zemdlone powietrze podsuwa mi myśl, że trafiłam na oazę spokoju.
Brat z Tanzanii popołudniu prowadzi nas do Oratorium. Dziesiątki rąk głaszcze moją skórę, piętnastu chłopców rzuca się na jedną piłkę, dzieci do lat trzech trzymają mnie za nogi. Dziewczynki dorywają się do moich włosów. Chwila nieuwagi i jestem szczęśliwą posiadaczką trzech warkoczyków zaplecionych bez pomocy gumki do włosów. Wystarczy zgnieść końcówki i zrobić z nich supeł. Naprawdę trwały rezultat. Próbuję, próbują i rozplec się nie da.

Wiecie że w Zambii obowiązuje ruch lewostronny? Ja nie wiedziałam. Prowadziłam dziś samochód więc myślę, że już zapamiętam. Tym bardziej że w poniedziałek mam jechać busem na targ. Będę sprzedawać kury!?!?!??!

Bóg uczy mnie Afryki na przyspieszonych obrotach. Powtarzam wszystko w modlitwie.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Anomalia w Lusace

Lusaka wygląda jak cmentarz na 1ego listopada. Patrzę na miasto z wysokości 7kilometrów. Widać tysiące jednokolorowych, migocących światełek. Każde na tej samej wysokości.
Nocą Lusaka sprytnie ukrywa brud, którego w dzień nie da się nie zauważyć. Po co sprzątać śmieci, które od października zarośnie gęsta trawa?

Na ulicach dzieją się społeczne anomalia. Po jednej stronie drogi mieszkają bogaci zambijczycy otoczeni wysokim murem, aby nikt nie mógł wejść. Na przeciwko w barakach mieszka cała reszta, bez murów, aby każdy mógł wejść. Europejskie centra handlowe dla tych pierwszych, sąsiadują z marketami które powstały na torach kolejowych, dla tych drugich.

Pierwszy dzień i pierwszy afrykański event- śluby nowych księży salezjanów. W kaplicy rozbrzmiewa ponad 40 murzyńskich męskich głosów. Nogi mi drgają, gdy słyszą po angielsku 'Barke' śpiewaną w rytmie cha-cha.
Nasze kolejne "szczęście dnia pierwszego" ma na imię Ania Tomaszewska! Towarzyszy nam przez cały dzień i zaznajamia z Zambią. Ania jeszcze przez miesiąc mieszkać będzie w Domu Mamy Caroll. To Dom cudów. Mama Caroll (Amerykanka) założyła go 10lat temu. Dziś mieszka w nim około 70 dzieci ulicy- najbiedniejszych i najbardziej skrzywdzonych. W domu zamiast szyb w oknach, mebli i tapet, widnieje widoczny od progu napis "You are loved". To on razem ze światłem bijącym od Mamy wypełnia całe wnętrze. Chodząc po domu upewniam się, że miejsce budują ludzie. Gdyby tak nie było, dom już dawno by się zawalił. Brakuje wszystkiego. Ale nawet "nic" jest lepsze od ulicy pełnej narkotyków, gwałtu i przemocy, z której Mama zabrała dzieci.
Ludzie poświęcający całe swoje życie dla innych naprawdę istnieją.