Przyjechałam do Afryki do dzieci, które wydawały mi się
dzikie.
Teraz te same dzieci, naśmiewają się z innych dzieci z
buszu, że są dzikie.
Zastałam przedszkole, w którym nie było nawet kredek.
Teraz w moim przedszkolu dzieci układają puzzle, grają w memory
i malują farbami.
Ustawienie dzieci w jednym rzędzie zabierało mi 10minut, a
rząd miał szansę przetrwania najwyżej do 2 minut.
Teraz gdy krzyczę ‘make a line/ ustawcie się w lini” to
dzieciaki same siebie ustawiają.
Rozmawiałam z dziećmi na migi, pokazując i gestykulując.
Teraz są dzieci, z którymi potrafię przeprowadzić dialog,
których angielski wystarcza, żeby powiedzieć, czego chcą.
Weszłam do Oratorium, które było częścią buszu.
Teraz nasze Oratorium jest ogrodzone, są wydzielone boiska
do piłki nożnej, siatkówki, netball’u. W naszym Oratorium jest holl do nauki i
biblioteka. Dzieci podzielone są na grupy, a wczoraj dostały identyfikatory.
Zaczynałam prace w przedszkolu z dziećmi, które nie
potrafiły przedstawić się po angielsku.
Teraz podchodzą do mnie i pytają „Teacher, may I go
outside?/ Proszę pani, mogę wyjść na dwór?”
Przyjechałam na placówkę, która ledwo znała młodych
przedstawicieli Lufubu. Której więzy z wioską były znikome.
Teraz co sobotę ponad 200 dzieci przychodzi na zajęcia i wspólny
lunch w koszulkach z logiem „Don Bosco”. Codziennie w Oratorium jest ich prawie
setka, a w niedziele przychodzi prawie trzysta. Dzieci jeżdżą z nami na
wycieczki. W niedziele, jedziemy na 3 dni nad jezioro.
Gdy przyjechałam do Lufubu, Maxwell chodził brudny i w
podartych spodniach.
Teraz Maxwell upomina małe dzieciaki, które się biją i
zmienia bluzkę trzy razy w tygodniu.
Gdy poznałam Sylvie, nie potrafiła odpowiedzieć na „How are
you?”.
Teraz Sylvia potrafi poprosić, podziękować, życzyć dobrej
nocy i zrobić to, o co ja poproszę.
Gdy obserwowałam Buliego, ciągle tylko biegał, chodził po
drzewach, kręcił się bez celu, całymi dniami wokół naszej placówki.
Teraz Bully jest jednym z lepszych moich przedszkolaków. Wie
jak napisać swoje imię, potrafi wymienić wszystkie części ciała, układa klocki,
rozróżnia kolory i liczy do 50.
Gdy przyjechałam to Felix Chibangu był dzieciakiem, który
robi pełno szumu.
Teraz Felix burzy się, gdy wołam do jego grupy „dzieci”, bo
powinnam wołać „chłopaki!” w końcu są już w 5klasie.
Bóg tak ułożył mój rok, że dał mi ostatnie tygodnie, w
którym pokazuje mi „Patrz dziecko ile może się zmienić.”
To nie jest tak, że przesadzam.
To nie jest tak, że piszę to żeby się chwalić.
To nie jest tak, że przypisuję zasługę sobie.
To jest tak, że „WSZYSTKO MOGĘ W TYM, KTÓRY MNIE UMACNIA.”
Bóg nie zsyła armii aniołów, która wykona za nas pracę. To
my pracujemy, my się staramy, my popełniamy błędy, po to żeby się na nich
uczyć.
Jeśli Bóg ma plan, a my podążamy tym planem, i pracujemy dla
Niego – to wszystko jest możliwe. To znajdą się ludzie, znajdą się środki,
znajdziemy siły, cierpliwość i wytrwałość.
Nigdy nie byłam w Afryce szczęśliwsza, niż teraz. Wcale nie
dlatego, że to już końcówka. Tylko dlatego, że zbieram owoce pracy. Bóg daje
tyle łask, że mam specjalnego Anioła, który to wszystko dźwiga, bo sama już nie
daje rady.
Nie przypuszczałam, że jestem w stanie tak kochać i takim
rodzajem miłości.
Nie przypuszczałam, że tyle poznam i tyle się nauczę, ale
tak naprawdę nie będę wiedzieć nic i w ogóle nie będę potrzebowała wiedzieć, bo
wystarczy, że ufam i wierzę.
Nie przypuszczałam, że w Afryce zakocham się w Bogu, bo
myślałam, że już Go kochałam w Polsce.
A teraz….Kocham zambijskie dzieci. Kocham Afrykę.
Kocham Boga tak, że gdy używam tego samego słowa „kocham”,
na określenie mojego uczucia zarówno do ludzi, miejsca i Jego, to czuję że to
słowo w ogóle nie oddaje tego, co tak naprawdę do Niego czuję.