KEJ-EJ-SI-ZET-EM-EJ-AR-I-KEJ
KACZMAREK!
Literuję swoje nazwisko. Ukradkiem spoglądam w monitor
komputera. Murzynka w peruce, wpisuje je w rubryce ‘imię’. Zwracam jej uwagę.
Kobieta poprawia swój błąd i robi kolejny. W rubryce „miejsce urodzenie”
wpisuje ELZBIETA (moje drugie imię).
- Może ja to zrobię? – pytam lekkim głosem, żeby nie urazić
kobiety.
- Ok – odpowiada murzynka z obojętnością.
Bo tak naprawdę czy kogoś to obchodzi, czy dane będą
poprawnie wpisane? Przecież dokument prędzej czy później i tak się zagubi w
stercie papierów, które obciążają półki biura.
Rozglądam się wkoło. Centrum Prawo Jazdy wygląda jak każde
inne zambijskie biuro. Odrapane ściany zakrywają plakaty i zdjęcie prezydenta.
Mina zawsze taka sama, ramka czasem złota, czasem stara, innym razem połamana.
Podłoga to wylany beton, ściany to odpadająca farba. Szafy na ważne dokumenty
to metalowe sześciany, które pierwotnie zamykane były na klucz, a teraz połowę
z nich obwiązuje drut. Pozostałe papiery walają się na półkach i biurku. W powietrzu
unosi się zapach środka czystości i gnijącej wody. W zależności od tego kto
wejdzie do biura – stary zapach przełamuje woń perfum, albo tygodniowego
potu.
Nieład zambijkich biur zawsze ratuje jakiś gadżet
sprowadzony z RPA. W tym wypadku pośród bałagany, lśni jak złoto aparat, który
samodzielnie robi zdjęcia do dokumentów i urządzenie, które pobiera odciski
palców.
Podpis.
Jestem posiadaczką dokumentu, który potwierdza, że zaliczyłam
egzamin teoretyczny na prawo jazdy i przede mną praktyka.
Zaraz.
Zdałam zambijski test na prawo jazdy po angielsku? Nie
powinnam być z siebie dumna? Afrykańska atmosfera załatwiania papierów burzy
poczucie zadowolenia. Nikt nie traktuje poważnie testów i przepisów, więc i Ty
zarażasz się ‘zlewaniem’ czegoś takiego jak dokument.
Wróćmy do tego jak owy papier znalazł się w moich rękach.
Siedzę na betonowym murku przed drzwiami centrum prawa
jazdy. Na moich kolanach leży ospale Highway Zambin Code. Poranne słońce
uwypukla małe znaki drogowe i ich podpisy.
Egzaminator powinien przybyć pół godziny temu. Patrzę na
moich ciemnych towarzysz, których głowy zatopione są w tej samej książce co moja.
Nikt nie spogląda na zegarek, nikt nie zadaje pytań – spóźnienie nie jest
ważne.
Mija kolejne pół godziny. Twarz mężczyzny zlewa się z
czarnym garniturem. Egzaminator otwiera drzwi swego biura i oznajmia ponad
dwudziestce czekającym:
- Przyjmę tylko 12.
Nikt nie zapisywał się wcześniej, nikt się nie umawiał. O
tym kto dziś napisze test decyduje śniadanie egzaminatora i to czy się wyspał.
Pierwsza zapisuje się na liście.
Siadam przed biurkiem. Mężczyzna nie może skupić na mnie
swojego wzroku. Jego gałki oczne błądzą gdzieś pomiędzy papierami, moją twarzą,
a ludźmi którzy co chwila wchodzą przez uchylone drzwi.
Pierwsze pytanie.
Prawa dłoń egzaminatora wskazuje znak drogowy, a lewa układa
stos papierów.
Drugie pytanie.
Usta egzaminatora wypowiadają pytanie, a wzrok wbija się w
mężczyznę, który wchodzi do pomieszczenia.
Trzecie pytanie. Odpowiadam, a egzaminator zalicza odpowiedź
zanim dokończyłam wypowiedz.
Czwarte pytanie.
Ręce egzaminatora opierają się o blat biurka. Jego gałkom
ocznym udaje się patrzeć na moją twarz.
- Powiedz mi, czym jest w ogóle Zambian Highway Code?
Treść pytania pustoszy mi mózg. Co to w ogóle za pytanie?
- This is a
Bible for road users.
Naprawdę powiedziałam ‘Biblia”??
Należy być zimnym, albo gorącym. Katolikiem się jest w
kościele, w pracy i na drodze. Ale żeby od razu Bibla??
Wychodzę z pokoju, a za mną egzaminator.
- Jestem zajęty. Nikogo już dziś nie przyjmę. Przyjdźcie w
poniedziałek.
Dwunastu mężczyzn wstaje i płynnym ruchem kierują się w
stronę wyjścia. Nikt nie krzyczy, nie żąda wyjaśnień, nie narzeka, że czekał
dwie godziny, żeby usłyszeć, że ma przyjść w poniedziałek.
Dwunastu mężczyzn, których głos i pięść mogłyby w ułamku
sekundy zmienić, plany egzaminatora wstaje i wychodzi, potulni jak baranki.
Bo dziś NIE.
Jak dobrze być białą kobietą, z papierkiem ‘zaliczone’ w
kieszeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz