Są miejsca, w których jesteś i myślisz „dlaczego nie wziąłem
aparatu!?!”
Powodów jest wiele.
Nasz dzisiejszy powód ma na imię busz.
Jedziemy rowerami dziesiąty kilometr. Czuję się jak w
zielonej jaskini. Z trzech stron pchają się na nas rośliny. Czwarta strona to
widok na lawinę drzew, która płynie po wzgórzach w kolorze habrów. Słyszę tupot
stóp Feliksa. Dzieciak biegnie za mną całą drogę. 100 metórw za nami jedzie
Chris, a wokół niego pozostała dziewiątka atletów.
Próbowaliśmy ich zgubić, nakłonić do powrotu…nic.
Biegną.
A Feliks to nawet zadyszki nie ma.
Na dwunastym kilometrze przenoszę się do baśni Andersena.
Spotykamy znak drogowy z jasnego drewna, który wskazuje drogę do farmy Georga.
Farma leży w dolinie, którą zamieszkuje George z żoną, siódemką
dzieci i małżeństwem z Nowego Jorku. Cała gromada mieści się w trzech
glinianych chatkach, pokrytych strzechą.
Para z Ameryki przyjechała tu półtora roku temu, z projektu
którego zadaniem jest pomoc miejscowym w uprawie roli, w sadzeniu roślin.
Efekt ich pracy, bije mnie w głowę i pyta – dlaczego nie
mamy aparatu?!?
Wokół domu ciągną się pola, która przypominają długie kopce
kreta. Idąc w dół za głosem rzeki, mijamy drzewa bananowe i drzewa papai, które
przypominają rozłożone parasolki. Dalej nieśmiało wyrastają z ziemi pierwsze
kiełki orzeszków ziemnych.
- A te czerwone kulki na krzakach? – pytam żony Georga.
- To chili – odpowiada murzynka
Krzak jak krzak. Ale to, że rośnie na nim chili powoduje, że
staje się wyjątkowy w moich oczach.
Co innego ananasy. Kuszą od pierwszego wejrzenia. Zawsze
myślałam, że te bulwy rosną w ziemi, a na zewnątrz wyrastają tylko liście. Otóż
nie. Widzę w rządku rośliny, które przypominają agawy. Ich czubki przygniecione
są przez brązowe bulwy owoców, z których wyrastają kolejne liście.
George chwali się jeszcze innymi sadzonkami.
- Do you know it? – pyta sądząc, że znamy.
- No – odpowiadamy z krzywymi minami
- What about this one? – pyta dalej George.
- No.
- And this
one? You know?
- No.
Cokolwiek to jest – jest zielone.
- Let me
show you animals.
Na farmie fruwają pszczoły, które w sześciennych ulach dają
miód.
W obrębie drewnianych płotów, chrząkają buszowe świnie i
biagają kaczki, które wyglądają jakby miały zmutowane dzioby.
W klatkach zawieszonych pod sufitem szopy, mieszkają
króliki. Żyją na wysokości, żeby nie utopiły się w strugach deszczu podczas
ulewy.
Wyjątkowości farmie nadaje brak elektryczności. Brak bieżącej wody. Nie ma kosiarki, a co dopiero traktora. Rodzicami każdej rośliny, każdej klatki, każdego narzędzia, są dłonie całej murzyńskiej rodzinki.
Całość zdobi jeszcze niski głos farmera Georga. Mężczyzna opowiada o swoim dorobku z takim zachwytem, jakby to on jako pierwszy odkrył
króliki i chili. Jego ruchy i błysk w oczach, zdradzają dumę z tego, co udało
mu się wyhodować.
Nie ma co się dziwić.
George ma farmę z krainy czarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz