Nikt nie rodzi się z uśmiechem na ustach.
Gdy nowy człowiek przychodzi na świat, to towarzyszy mu
krzyk, stres i płacz, który wypełnia całe pomieszczenie.
Później trafi w ramiona mamy, albo nie…
Dorasta.
Najpierw problemem staje się smoczek, który wypadł z ust w
środku nocy. Potem stanie na dwóch nogach bez trzymanki. Potem człowiek idzie
do szkoły i stresuje się rozstaniem z rodzicami, jeśli ich ma…
Kolejne lata to plątanina radości i smutku. Jeden ma
częściej rozszerzona usta w uśmiechu, a drugi częściej ociera dłonią łzy.
Choć łzy są potrzebne, choć cierpienie jest potrzebne, choć
samotność jest potrzebna, to jest coś takiego w łzach, cierpieniu i samotności
dziecka, czego nie da się zrozumieć. Wiemy że na świecie żyją sieroty, że
dzieci są maltretowane, ale co innego o tym wiedzieć, a co innego tego
doświadczyć. Ta chwila, w której czujesz cierpienie dziecka jest dla Ciebie nie
do zniesienia. Później żyjesz swoim życiem, a dziecko zostaje w swoim syfie.
Jestem z Polski. Miałam cudowne dzieciństwo. Z mojej
perspektywy afrykańskie dzieciństwo to syf.
Jestem w Afryce. Codziennie mam kontakt z dziesiątkami
dzieci. Są takie które znam już bardzo dobrze, są takie które znam tylko z
imienia, są takie których dalej nie rozpoznaje. Ekstrawertycy zawsze wygrywają.
Dzieci które mają silne temperamenty, które rzucają się w oczy, które są ładne,
które są najgłośniejsze, najbystrzejsze, najbardziej otwarte. To normalne.
Dwa tygodnie temu przypadkowo spotkałam chłopca o imieniu
Goodhope (po polsku – Dobra Nadzieja). Byliśmy w wiosce obok, a on zapytał czy
może jechać ze mną do Lufubu.
- To Ty jesteś z Lufubu? Ale nie przychodzisz do Oratorium?
– zapytałam.
- Jestem z Lufubu i przychodzę do Oratorium, ale Ty mnie nie
znasz – usłyszałam. Odpowiedź wywołała we mnie poczucie winy. Uświadomiła też,
że nie jestem w stanie znać każdego.
Później zaczęłam zauważać, że Goodhope faktycznie przychodzi
codziennie. Nasz kontakt zwykle kończył się na „Hi, how are you?”.
Wczoraj chłopiec wręczył mi list:
Dear Ilona
I hope you fine. My name is Kauna Goodhope. And
me also I am fine.
Can you be my mum? I am in Grade seven and I
like to go to school, even to go to church.
When I finish my education I want to be come a
teacher.
I have my friend both well like to playing
football, my sister Lucy is going to Lusaca. I stay with my mum in this village
and my father stays in Mansa. He is going in a new house. But he separate my
mum.
If you say I like you to be my playing mum, I
can be happy all the year in my life.
Have a nice day
God be with you all the time.
Goodhope
Poranek w Lufubu.
Goodhope siedzi pod naszym domem. Wychodzę i zauważam,
ciemne ciało oparte o drabinę. Chłopiec czeka na mnie i moja informację
zwrotną. Biorę oddech, który rozszerza mi płuca. Czeka mnie wypowiedzenie
jednej z tych prawd, które kłują człowieka w uszy, a co dopiero robią z
sercem…Siadam obok niego i czuję jak powietrze przelatuje przez moją głowę.
Szukam słów, choć tak dobrze wiem, co mam powiedzieć.
- Goodhope. Mieszkasz w Lufubu ze swoją mamą tak? – pytam
- Tak – słyszę odpowiedź, która wypłynęła z ust skierowanych
w stronę ziemi.
- Skoro masz mamę, to dlaczego chcesz, żebym ja nią była? –
wypowiadam słowa z takim spokojem, że czuję jakby były mi obce.
Chłopiec zasłania twarz rękoma i schyla się ku ziemi.
Płacze.
Biorę kolejny wdech i czuję jak powietrze uciska mnie w
płucach.
- Goodhope. Jestem z Polski i za pół roku wracam do domu.
Bardzo Cię lubię, ale nie mogę być Twoją mamą. Obiecuję modlić się za Ciebie i
wierzę, że w przyszłości założysz szczęśliwą rodzinę.
Moja odpowiedź uderzyła mnie w twarz. Bo nie było w niej
nic, co w tej chwili mogłoby otrzeć łzy z twarzy tego chłopca. Zwyczajne „NIE”
ujęte w suche słowa, żeby zaspokoić raczej własne sumienie, niż odbiorcy.
Goodhope podnosi się z miejsca i kieruje w stronę bramy.
Idę za nim. Przytulam go i słyszę w odpowiedzi „ Możesz już
iść”.
Stoję i patrzę jak bose stopy chłopca, posuwają się w
kierunku wioski. Stoję i przyglądam się Afryce. Afryce która rodzi setki
dzieci, ale się nimi nie zajmuje. Afryce która jak najszybciej chce być
dorosła, bo w dzieciństwie jest nikim. Afryce, która gdzieś przeoczyła prawa
dziecka.
W Afryce nie ma uczucia, które zwykliśmy nazywać ‘
przywiązaniem’. Dzieci mieszkają z ciotkami, z wujkami, z babciami. Rodzice
mogę mieszkać z nimi, mogą być w mieście oddalonym o 1000 km . Matki zostawiają
dzieci na 3 miesiące, a potem nigdy nie wracają. Dzieci po nich nie płaczą i
nie tęsknią. Gdy pytam o ich rodziców, zwykle słyszę, że mama jest ‘tam’, a
tata ‘tam’. Rzadko które ma obu rodziców w domu.
Ale w tym całym zatraceniu ciepła rodzinnego, te dzieci
dalej są dziećmi. Zainteresowanie działa na nich jak magnes. Chcą więcej i
więcej. Dzieci wiedzą, że „biały człowiek” to taki, który poklepie po głowie,
który poda rękę na powitanie, który da cukierka. Dlatego dzieci lubią ‘białych
ludzi’. Nie ważne czy ten biały, to Ilona, to Krzysiek czy ktokolwiek inny.
Ważne żeby spojrzał, a dziecko łapie każde zainteresowanie. Bo to coś nowego.
To takie uczucie, kiedy poczujesz się ‘kimś’, kiedy poczujesz, że jesteś.
Rodzic w Afryce nie pyta dziecka, o której wróci do domu.
Rodzic w Afryce nie przytula swojego dziecka, gdy ono
płacze.
Rodzic w Afryce nie przejmuje się, że jego mieszkanie to gliniane
10metrów kwadratowych, na którym śpi już piątka dzieci. Rodzi kolejne, bo
dopiero po szóstym kobieta, czuje się dowartościowana.
Rodzic w Afryce ogląda filmy pornograficzne, gdy jego
dziecko siedzi obok. Chce kochać się ze swoją żoną, więc wyrzuca dziecko w
środku nocy na dwór.
Tak samo. Niezmiennie. Od setek lat.
Ale w tym wszystkim jest jeszcze Bóg. On daje coś, czego nie
zabierze Afryka, osierocenie i bieda.
To GOODHOPE – Dobra Nadzieja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz