- A może pojedziecie jutro? – pyta Beti, która razem z Agatą
odprowadza nas na busa w Mansie.
- Nie no jedziemy dzisiaj – odpowiadam, choć cząstka mnie
chce zostać.
Dobrze odpoczywało się w Mansie.
- Proszę Pana! Czekamy jeszcze 30 minut i jeśli nie ruszymy,
to rezygnujemy i odda nam Pan pieniądze! – moja cierpliwość okazała się jeszcze
za mało cierpliwa. Szkolę ją od ponad czterech miesięcy, ale dwie godziny
czekania na busa to dla mnie dalej trudna lekcja.
Dojeżdżamy do Lufubu. Trzy godziny spóźnienia. Za oknem
mrok.
-Ilona!!!! Chris!!!!
- Children?? – pytam samą siebie. Nie spodziewałam się ekipy
powitalnej
- All of
you…..come….14 hours! – krzyczą dzieci. Co w wolnym tłumaczeniu znaczy –
Czekaliśmy na Was od 14.00!
Jest po 19.00.
A Oni czekali na nas od 14.00.
A teraz mnie tulą i krzyczą głośno moje imię. Biorą nasze
bagaże i chcą je nieść do domu.
Można by myśleć, że kocham te dzieci, bo tak sobie
postanowiłam.
Albo że je kocham ze współczucia.
Albo że tak naprawdę w ogóle ich nie kocham, ale głupio by
to wyglądało, gdybym mówiła, że ich nie lubię, skoro jestem na misjach.
Ale jak ich nie kochać?
Kocham!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz