Pomoc jest względna. Często dajemy się oszukać pomocy.
Bo kiedy pomagam, a kiedy już szkodzę?
Kiedy naprawdę chcę czyjegoś dobra, a kiedy zaspokajam
własne sumienie?
Kiedy pomagam z serca, a kiedy na pokaz, żeby inni widzieli?
Kiedy robię coś bezinteresownie, a kiedy żeby otrzymać coś w
zamian?.
Pomoc ma różne formy. Jest złożona jak łańcuch pokarmowy.
Czasem nawet nie wiesz, że pomagasz.
Lufubu budzi się do życia. Maszeruję w stronę kurnika i
słyszę z daleka: „Alo Ilona! How are you? Look! Maybin! – to Agnes machająca do
mnie ręką z szybkością wycieraczki. Podchodzę żeby uścisnąć jej dłoń, a ona
jednym ruchem odwiązuje swoją chitenge i wkłada mi w ramiona jeszcze śpiącego
Maybina.
„Ilona! Dzień dobry! Jak się masz?” – mówi Judy. Nauczyła
się polskiego pozdrowienia i teraz, co rano wita mnie w moim ojczystym języku.
„Ilona! How
is your morning? – pyta George. Składa rącę jak do modlitwy i kłania się,
jakby brał udział w zawodach szermierki.
„Goog Morcing chicken!!!” – krzyczę na widok setek kur
biegnących w moja stronę. Patrzą na mnie jak na wielką, smaczną pasze. Dziobią
mnie po stopach, wskakują na plecy, krzyczą do uszu. Łapię je za pióra jak
gąbkę i wyrzucam daleko ze siebie. Jedno jajko, drugie jajko, siedemdziesiąte
ósme jajko…czterysta sześćdziesiąt trzy z jednego kurnika.
Poranne zbiory trafiają do sklepu w Kazembe. Kupiec ze
szwajcarską dokładnością ogląda każdą wytłaczankę. Liczy pieniądze, które
wyglądają jakby je ktoś wyciągnął z kosza na śmieci. Z radia kołyszą się rytmy
zambijskich hitów. Zniekształca je dźwięk, który każe mi sądzić, że w radio
mieszka stado gryzoni, które pożera drewno.
A ta Białaska w rogu przecież nie będzie stać w tym czasie.
Ona jest z Europy, a tam ludzi są wygodni.
Właściciel w pośpiechu podaje mi krzesło i otwiera butelkę
mirindy. W Afryce nie pyta się kogoś, czy czegoś chcę np. Czy chce się napić.
To zbędne. Tu każdy czegoś chce. Nauczona doświadczeniem pije powoli. Wiem, że
jak skończę zbyt szybko, to Pan otworzy kolejną butelkę, a mi eksploduje
żołądek.
Malujemy z Chrisim sale dla dzieciaków. Niedługo będą mogły
przychodzić tu, żeby odrabiać lekcje, żeby się uczyć. Teraz dzieciaki też
przychodzą. Nie żeby się uczyć, ale żeby malować z nami.
Pociąganie pędzlem o ścianę, staje się malowaniem skóry,
żeby była biała.
Miotła do zamiatanie podłogi, staje się mikrofonem do
śpiewania zambijskich piosenek.
Praca, która powinna przynieść zmęczenie staje się
przyjemnością. Bardziej niż ściany dzieci malują uśmiech na naszych twarzach.
Z założenia misje kojarzą się z pomocą. Aby drugiemu
człowiekowi żyło się lepiej. Tym drugim człowiekiem jestem JA. To dzięki Agnes,
Judy, Georgowi, Panu ze sklepu, dzieciakom, żyje mi się w Afryce lepiej.
Oni wszyscy są u siebie. Mają swoje problemy, swoje sprawy,
swoje radości i smutki. Mają tu swój dom. Pomagają mi żyć w ich domu.
Dawanie to nie zawsze pomaganie. Bo dawanie może stać się
lekcją bezradności dla ucznia.
Nauczanie to nie zawsze pomaganie. Bo można uczyć źle, można
frustrować się z niewidocznych efektów.
Pracowanie dla kogoś to nie zawsze pomaganie. Bo z tyłu
głowy może rodzić się myśl, że jak ja będę czegoś potrzebował to zwrócę się z
prośbą do tej osoby.
Wspaniałą formą pomocy jest szczera modlitwa.
To pomoc pokorna, bo nikt jej nie widzi, wie o niej tylko
Bóg.
To pomoc bezinteresowna, bo osoba, za którą się modlimy nie
wie o tym, więc nie stara się odwdzięczyć.
To pomoc właściwa. Bo Bóg wie, czego potrzeba
najbardziej.
A dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz