Moja mama zwykła mówić „chcesz rozśmieszyć Pana Boga,
powiedz mu o swoich planach”.
Planowałam.
Planowałam jak bardzo cieszyć się będę ze zjazdu
wolontariuszy w Lufubu. Jak dobrze będzie spędzić czas w gronie polaków. Już
czułam swoje łzy na rękawie księdza Romana, który wysłał mnie na misję. Już
bolały mnie powieki od nieprzespanych nocy, przegadanych z resztą zambijskich
misjonarzy.
Dzień przyjazdu.
Czuję jak moja radość dusi się w objęciach zmęczenia.
Uśmiech skrępowany przez bóle głowy schodzi z mojej twarzy. Energii nie starcza
na podskoki radości i okrzyki powitania, bo cała zużywa się na utrzymanie się
na nogach.
Ale dlaczego? Dlaczego nie mogę się cieszyć?
Noc pierwsza.
Agata z Beatą cisną się na moim łóżku, a ja cisnę głowę do
ubikacji. Czuję jak moje wnętrzności pchają się jeden przez drugiego w gonitwie
przez gardło, do ust, a dalej już tylko do sedesu.
Dzień pierwszy.
Dokładne badanie krwi na papierku wykazuję, negatywny
odczyn. Nie mam malarii. Moja głowa z radości zwiększa temperaturę do 38stopni.
Czuję się jakbym wypiła pół litra wódki. Zmieniamy szpital. Badanie numer dwa
także negatywne. Zdenerwowany ksiądz Czesiek dwoma zdaniami przekonuje lekarza,
że nie obejdzie się bez badania w laboratorium. Lekarz z grymasem na twarzy
kłuje cztery palce i wyciska krew. Na szkiełku ląduje moja krew, krew Grace i
Quinn (nauczycielek, które już od dwóch dni mają malarię) i Agaty, która
przyjechała dla towarzystwa.
Rosnąca temperatura ciała wyciska mi łzy z oczu. Każdy
mięsień i kość pulsuje i wykręca się pod moja skórą. Poruszam się z trudem.
„Wszystkie macie malarię” – pada wyrok.
„Ilona Ty masz +2. To jest silna” – komentuję ksiądz
Czesiek.
Wracamy do domu, cięższe o dziesiątki tabletek.
Prawą ręką obejmuje ks Romana, a lewym uchem odbieram
informację „ Ksiądz Feliks nie żyję, wracam do Polski”.
Panie Boże….serio?
Dzień drugi.
Ksiądz Roman wyjechał. Leżę w łóżku z Agatą. Jak dobrze że
ona też. Może i nie powinnam cieszyć się z czyjejś choroby, ale Agata czuje się
dobrze, bo jej malaria się nie rozwinęła, a wiem, że samotność by mnie dobiła.
Co innego popołudniu. Malaryczne drgawki zimna zmieniają
towarzystwo Agata w polar, skarpety, śpiwór i cztery koce. Czuję ciężar
materiału na swoim ciele i to jak zupełnie mnie nie ogrzewa. Żyły z krwią
ustępują miejsca soplom lodu. Marznące płuca utrudniają oddychanie.
Dzień trzeci.
Wykazuje się zerowym rozsądkiem i idę z resztą na msze w
palmowym zaciszu. Jeśli przyroda ma właściwości lecznicze, to to miejsce
uzdrawia. Zieleń odgradza nas od reszty świata. Przepuszcza jedynie promienie
słoneczne, które wyciskają z każdego liścia soczyste kolory.
Wieczór przynosi wysoką temperaturę – u Krzyśka i Moniki.
Jadą do szpitala z Tomkiem, który nie czuje się najlepiej. Cała trójka zostaje
w szpitalu.
Nie pytam Boga, o co mu chodzi. A On wcale nie chce jasno
odpowiadać. Tak się chyba ufa – bez pytań i bez odpowiedzi. Nie zależnie od
tego, dlaczego cały plan spotkania, na które wszyscy czekaliśmy, legł w gruzach,
jedno wiem na pewno - Bóg nam to zrobił.
Malaria występuje w Afryce dość często. Ale żeby tyle osób
na raz? To Bóg.
Jesteśmy na misji rok, musieliśmy zachorować akurat podczas
zjazdu? To Bóg.
Bóg którego tak trudno zrozumieć, a który wie lepiej. Bóg
który patrzy daleko w przyszłość, gdy my rozgrzebujemy teraźniejszość. Bóg
którego szukamy tylko w radościach i przyjemnościach, zapominając że jest
wszędzie. A wszędzie to też cierpienie i choroby. To Bóg.
Dlaczego?
Bo tak.
Bo tak chce Pan.
Bo tak mówi Pan
OdpowiedzUsuńBo chciało wam się spotkać beze mnie ;)
OdpowiedzUsuńzycze zdrowia
OdpowiedzUsuń