W każdym większym mieście Afryki spotykam białych, głównie
europejczyków. Jednych do przyjazdu popchnęła chęć poznania świata, innych
ucieczka przed problemami w ojczyźnie, inni robią to dla Boga. Powodów
przyjazdu jest tyle, ilu ludzi. Jednak każdemu przyświeca ten najgłówniejszy –
pomoc Afryce.
Pomaganie powinno być dla nas naturalne, wypływać z miłości
do drugiego człowieka. Jak najbardziej pomoc jest ważna. Nie zrozumcie mnie
źle, ale po ośmiu miesiącach na Czarnym Lądzie, odkrywam, że Europa uparła się,
żeby pomóc Afryce. Zupełnie jakbyśmy nie zdawali sobie sprawy z ubóstwa na
innych kontynentach.
Stereotyp Afryki – bieda, głód, AIDS.
Stereotyp który wrósł w Afrykę, który tak jak każdy
stereotyp ma źdźbło prawdy, ale który też budzi strach i przekonanie o
niekończącym się paśmie nieszczęść Czarnego Lądu.
Gdy byłam na Zanzibarze słuchałam wielu opowieści
podróżników – Rafała i Żanety. Spędzili wiele miesięcy w Azji, w Ameryce
Południowej i Środkowej. Bardzo utkwiło mi zdanie, które usłyszałam podczas nocnej
rozmowy – „po za
Europą, cały świat jest biedny.” Rafał opowiadał o żebrakach
w Boliwii, o wioskach odciętych od świata w Amazonce. Mówił o Indiach, w
których nie sposób podać liczbę populacji, bo połowa mieszkańców wielkich
metropolii nie posiada domów. Śpią na ulicy, myją się w ulicznych łaźniach,
jedyne pieniądze zarabiają z drobnego handlu. Co z tego, że Chiny stają się, co
raz bogatszym państwem, skoro jego mieszkańcy żyją za miskę ryżu dziennie?
Mam własne doświadczenie biedy w Afryce. Doświadczenie
ludzi, którzy maja jedna bluzkę na zmianę, mydło od czasu do czasu i parę
cegieł sklejonych razem, okrytych słomom, które służą im za dom. Widzę
siedmioletnie dzieci, których stopy nie miały, okazji poczuć podeszwy od butów.
Rozmawiam z uczniami, którzy od tygodnia nie chodzą do szkoły, bo nie mają
pieniędzy na długopis, a teacher za ich brak bije ich po rękach. Znam kobiety,
które sprzedają swoje ciało, bo mężowie ‘zniknęli’, a one chcą wyżywić
dziesiątkę dzieci. I to nie są przypadki, jednorazowe sytuacje. To moja wioska.
To dwutysięczne Lufubu, w którym nikt nie ma samochodu, a co bogatszy ma rower.
To wioska, w której wyznacznikiem sukcesu jak blacha służąca jako dach, a nie
słoma.
Czy mam ich winić za to, że Biały kojarzy im się z
pieniędzmi? Z kimś kogo trzeba naciągać, prosić, a jak się nie da po dobroci,
to trzeba go okraść?
Przecież Biały ma codziennie inną bluzkę, z czego żadna nie
jest dziurawa. Biały je trzy razy dziennie i jeździ samochodem.
Żebracy z Dworca Kolejowego w Poznaniu mają na sobie więcej
ciuchów, niż przykładowy Pan Musonda w Lufubu.
Polskie rodziny cisnące się w dwupokojowych mieszkaniach w
blokach, dla mieszkańców buszu są milionerami.
Po za tym wszyscy Biali przyjeżdżają i chcą pomagać – budują
i obdarowują. Skoro ktoś może pomagać materialnie w ten sposób, to znaczy, że
musi mieć nadmiar dla siebie.
Pewnie że wkurza mnie codzienna litania – Ilona nie mam
długopisu do szkoły, Ilona nie mam butów, Ilona daj mi zeszyt, Ilona to, Ilona
tamto. Wiem że dla wielu osób jestem tylko fabryką podarunków. Wiem że wielu
prosi nieszczerze. Wiem że wielu dzieciom, rodzice zabrali rzeczy, które im dałam
i sprzedali na markecie.
Ale co mam zrobić, gdy podchodzi do mnie Florence i mówi, że
jej zimno w nocy, a ja mam skarpety, więc mogę jej dać. Mam jej nie dać?
Co mam zrobić, gdy Blessing przygotowuje się do egzaminów i
mówi mi, że nie ma zeszytów i nauczycielka wygoniła go z lekcji. Mam mu nie
dać?
Czy mam nie dać spodenek Lubundzie, który codziennie
przychodzi do przedszkola z tyłkiem na wierzchu?
Czy jest jakiś sposób, żeby złamać stereotyp Białego –
Bogatego Darczyńcy?
Oczywiście najlepszym sposobem jest przysłowiowe danie
wędki. Ale czy wiem którą? Czy wiem jak?
W Europie wystarczy się dobrze uczyć i być bystrym.
Naprawdę.
W Afryce dobrze się uczysz, jesteś bystry, ale za szkołę
musisz zapłacić. Każdą. Czy to podstawówka, czy liceum. W naszej wiosce ponad
200dzieci objętych jest programem „Adopcja na Odległość”. Dzięki Darczyńcom z
Polski nasza placówka opłaca im czesne.
Od kilku tygodni przychodzi do mnie Mishek na lekcje
angielskiego. Rzadko się zdarza żeby 15latek był już ostatniej klasie. Mishek w
grudniu zdaje egzaminy i skrupulatnie się do nich przygotowuje.
Czy to wystarczy, aby Mishek poszedł do liceum?
Nie.
W Afryce nawet, jeśli skończysz podstawówkę to do liceum
mogą Cię nie przyjąć. Stosunek ilości podstawówek do liceów jest ok. 10:1.
Przykładowo miasto wojewódzkie Mansa – dysponuje 10 podstawówkami, 2 liceami i
żadną uczelnią wyższą. Często dla dzieciaków z ukończoną 9 klasą, nie wystarcza
miejsc. Wtedy to zajmują miejsca obok swoich rodziców, którzy cały dzień
egzystują po palmą.
Załóżmy że Mishek zda egzaminy bardzo dobrze, a dla takich
uczniów łatwiej o miejsce.
Czy jego przyszłość się rozjaśnia?
Nie bardzo.
Nawet jeśli uda mu się skończyć liceum, to gdzie pójdzie do
pracy? W naszej prowincji nie ma żadnych fabryk, firm, wielkich aglomeracji.
Jednak zawsze potrzebni są lekarze, policjanci, nauczyciele.
Żeby pracować w tym zawodzie trzeba skończyć studia. W Zambii nie ważne czy dzienne,
czy zaoczne zawsze są płatne. Po za tym wiążą się z przeprowadzką, głównie do
stolicy, oddalonej o 1000km. Na to potrzeba dużej ilości pieniędzy.
Załóżmy znowu, że Mishek skończy liceum tak dobrze, że i za
studia Father Czester gotowy będzie zapłacić.
Czy teraz już bez przeszkód Mishek osiągnie sukces?
Teraz dopiero zaczynają się schody.
W Zambii jest coś, co spycha na dalszy plan edukacje,
pieniądze, Boga, wszystko – więzi rodzinne!
Więzi rodzinne są jak synapsy w mózgu. Nie istnieją komórki
niepodłączone do synaps. Tylko dzięki nim funkcjonują i coś znaczą. Tylko
dzięki tym połączeniom są użyteczne. Tak jak synapsa w mózgu wyznacza drogę
przepływu energii komórki, tak więź rodzinna w Zambii wyznacza drogę życia.
Gdy rodzina dowie się o sukcesie chłopaka, zaraz upomni się
o swoje. Najdalsi wujkowie przypomną sobie o istnieniu Mishka.
W Zambii nie zarabia się na swoje dobro. Tu dobro jest
wspólne.
Przykłady.
Father zdecydował się pomóc chłopakowi, który był bardzo
dobrym uczniem. Chłopak miał tylko chorą matkę, więc Father wysłał go do
najlepszej szkoły i opłacał wszystko przez parę lat. Poźniej Father znalazł mu
mieszkanie i prace. Po kilku tygodniach chłopak przyszedł do Fathera i
powiedział, że musi jechać, bo jego ojciec go oczekuje. Father zdziwiony
zapytał „ Jaki ojciec? Przecież Twój ojciec Cię zostawił. Teraz my jesteśmy dla
Ciebie rodziną.” W odpowiedzi usłyszał „ Ale to mój ojciec, ja musze jechać.”
To był ostatni raz, kiedy się widzieli. Chłopak zniknął.
Daniel ma 24 lata i uczy się w szkole stolarskiej, którą
prowadzą salezjanie w Kazambe. Podczas rozmowy, Daniel mówi do mnie:
- Ilona Ty jesteś szczęśliwa. Jesteś bogata, masz dużo
pieniędzy.
- Dlaczego myślisz, że mam dużo pieniędzy? Przecież jestem w
Lufubu, od ośmiu miesięcy nie zarabiam – odpowiadam.
- A Twoja siostra ma pracę? – pyta Daniel
- No tak ma, ale co z tego?
- No to masz pieniądze, bo ona na pewno w Polsce dużo
zarabia.
- Ale Daniel to są jej pieniądze. Dlaczego miałabym brać od
niej pieniądze, skoro sama mogę je zarobić? – pytam, choć znam odpowiedź.
- No bo to Twoja siostra, musi Ci dać.
- Nie, wcale nie musi. Z resztą nie chce, żeby mi dawała,
ona ma swoją rodzinę i swoje wydatki.
- Nie wierzę Ci. To Twoja siostra, na pewno daje Ci
pieniądze – z oczywistością w głosie mówi Daniel.
Nie kontynuuje dalej rozmowy. Dobrze wiem, że nie ma sensu.
Pomaganie jest trudne. Szczególnie dla ludzi innej kultury,
innych obyczajów i mentalności. Często to, co dla Europejczyka może się wydawać
zbawienne, dla Afrykańczyka może być mało istotne. Nasza wizja ‘ udanego
życia’, jest tylko naszą subiektywna wizją ‘udanego życia’.
Dlaczego więc warto pomagać?
Bo dobroć jest najsilniejszą bronią, żeby zmieniać świat na
lepsze. Bo chociaż często nie widzimy materialnych efektów naszej pracy, to
nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele możemy zmieniać w sercach.
Warto pomagać, żeby Florence spała w skarpetach, a nie na
boso. Warto pomagać żeby Mishek, zdał egzaminy i miał poczucie, że sam na to
zapracował. Warto pomagać, żeby odrzucone dziecko a Afryce, w Azji, w Ameryce,
a nawet w Europie, poczuło że jest ktoś, dla kogo jest ważne.
Wszędzie są ludzie, którzy potrzebują naszej pomocy, a my
nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele możemy zmienić, jeśli nasza pomoc,
będzie wypływać z dobroci serca.
Chociażby, dla jednego uśmiechu.
Lunch u Janka Bosko |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz