Dziewięć miesięcy.
W tym czasie mogłabym
już urodzić dziecko. Mieć dziecko z Afryką.
Dziecko jest, ale nie moje. Przybiega do mnie George, w
akompaniamencie Zula. Mówią o Szafirze, która zaczęła rodzić, ale są jakieś komplikacje
i proszą, żebym zawiozła ją do szpitala. Zarówno George, jak Safira pracują na
naszej farmie. Cała ich liczna rodzina, bracia i siostry są związani z naszą
placówką. To oni wychowują Maxwella Bundę, który skradł mi serce. George
skończył salezjańską szkołę stolarską w Kazembę. Ma wszystkie te cechy
charakteru, które pozwalają powiedzieć, o człowieku, że jest poczciwy. Gdy się
na niego patrzy, to ma się wrażenie, że chciałby usunąć się ze świata, żeby
przypadkiem komuś nie zawadzać.
Zawożę oboje do szpitala. W drodze powrotnej George mówi do
mnie:
- Dziękuje Ci Ilona, bardzo nam pomogłaś. Niekomfortowo,
byłoby wieść Safirę do szpitala na rowerze.
To prawda. Rodząca kobieta, która siedzi na bagażniku
rowera, którym kieruje jej mąż 40 kilometrów do szpitala, to rzeczywiście
lekko niekomfortowa sytuacja. Takie realia. Ludzie z Lufubu nie mają
samochodów, a do szpitala daleko.
Cieszę się. Cieszę się z zaistniałej sytuacji. Z tego że
Safi zaczęła rodzić, że zdążyliśmy zawieść ją do szpitala, że akurat ja mogłam
ją zawieść, że George nie musiał wieść jej na rowerze – nie wiadomo jakby się
to skończyło. Tak naprawdę nie zrobiłam nic wielkiego, a pomoc którą okazałam,
jest zwyczajna jak poranna kawa. Zwykłe zauważenie drugiego człowieka. Bez
wielkich planów, bez poczucia że zmieniłam świat, bez podziwu osób trzecich, a
daje tyle radości.
Tego uczy mnie Lufubu od dziewięciu miesięcy. Zauważać ludzi.
Każdych. Nie tylko tych wielkich, którzy błyszczą na ekranach telebimów i
reklamują pastę do zębów, która leczy próchnice i problemy świata. Nie tylko
tych, którzy zaczęli tańczyć z gwiazdami, a potem przez aktorstwo, wygrali
festiwal w Sopocie. Nie tylko tych, którzy jedną reformą, chcą potroić budżet
państwowy, a potem i tak zostaną osądzenia o korupcję. Patrzę na tych, którzy
nigdy nie mieli telewizora w domu. Na tych których świat kończy się w obrębie 10 kilometrów . Czasem
trudno mi na nich patrzeć. Moje oczy za dużo chciałaby zrozumieć, za dużo
stawiają pytań, zbyt wiele widzą bezsensu, a za mało jeszcze człowieka.
My niewolnicy Internetu i Telewizji uwielbiamy patrzeć na
„sławnych” ludzi. Wiemy jakiego szamponu używa Krzysztof Ibisz, a niekoniecznie
pamiętamy, o urodzinach naszej babci. Sasję ślubną Kasi Cichopek, obejrzało
pewnie pół Polski, ale na zdjęcia z wakacji siostry, już nie koniecznie starcza
czasu.
Czy naprawdę talent aktorski jest dla nas tak ważny, że
ludzi, którzy się tym fachem zajmują, zapraszamy do programów śniadaniowych i z
zapartym tchem słuchamy, co mają do powiedzenia o rozwodach i aborcji? Czy to
dlatego, że tak bardzo brakuje nam autorytów? Czy w naszym państwie nie ma już
moralnie dobrych ludzi, których chcielibyśmy słuchać?
W hałasie telewizora, radia, w zamkniętym polu widzenia
gazet i Internetu, nie słyszymy samych siebie, a co dopiero słyszeć i zauważyć
drugiego człowieka. Co dopiero usłyszeć Boga.
W mądrej książce (Wolni od niemocy – polecam) przeczytałam,
że imię szatana - Lucyfer to z hebrajskiego LO-CIFIR, co oznacza „nie liczyć”.
Szatan to ktoś, kto w ogóle się z nami nie liczy. Ten z nas, kto nie liczy się
z drugim człowiekiem, trzyma z szatanem. Trzymających się jest wielu. Jedni są
lekko przyklejeni, a inni zaspawani metalem nierdzewnym. Jednych trzyma rządza pieniędzy
i sukcesu. Innych zapatrzenie w siebie i swoje potrzeby. A inni wprost
przejmują strategie szatana i nie liczą się z ludzkim życiem, gdy opowiadają
się za aborcją.
Po cokolwiek Bóg przysłał mnie do Lufubu, to wiem że jednego
uczy mnie w Afryce na pewno. Jak patrzeć na ludzi. Patrzeć Jego oczami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz