W naszym domu na krańcu świata panuje tłok. Przewijają się
różne kolory skóry, różne języki, różne narodowości .
Przyjeżdżają księża na wypoczynek albo w interesach.
Przyjeżdżają siostry, żeby odpocząć i podreperować zmęczone dusze. Przyjeżdżają
ludzie z projektów, ludzie którzy tylko patrzą, ludzie którzy chcą coś
zdziałać, ludzie ciekawscy, przypadkowi.
W zeszłym tygodniu w naszym murowanym kolosie na farmie
prawie trzydzieści sióstr spędzało rekolekcje. Jedne zostawiały za sobą łunę
drogich perfum, inne przypominały białe kule. Jedne z daleka cykały korkami o
beton, a inne skradały się jak myszki. Siostry których uśmiech wystarczał za
dzień dobry i takie których głowy wbijały się w ziemię.
Siostry zakonne.
Dziś pożegnaliśmy biskupa, który gościł w Lufubu osiem dni.
Gdzieś w podświadomości od ludzi „wyższej rangi” wymaga się, żeby byłi poważni i sztywni. Jeśli tylko ta osoba złamie ten stereotyp poprzez śmiech, czy żart
wydaje nam się totalnym luzakiem. Tak było w przypadku biskupa Klementa, który
tańczył na ołtarzu. Słówka na dobranoc mówił z takim zapałem, że długo po tym
nie można było zasnąć. Zaprosił mnie żebym została jego apostołem w Kabwe, a
mówił to z taką werwą, że poczułam się, co najmniej jak święty Paweł.
Nocował u nas Markus z Niemiec. Łysy, z trzydniowym
zarostem, w trampkach, z czujnym okiem, które wypatrywało na placówce
realizacji projektów, na które rząd niemiecki przesyła grube ełraki. To jedna z
tych osób, przy których oddycha się swobodniej. Markus siadał do stołu razem ze
swoją swobodą i wymawiał słowa przez uśmiech. Jego gruby głos przypomniał mi,
że na świecie istnieje coś takiego jak radio.
Ksiądz Piotr mógłby być moim wujkiem. Przyjechał do Lufubu z
Włoch, zaraz po tym jak spędził dwa tygodnie w Indiach i weekend w Polsce. Pomocnik
ekonoma w Rzymie, światowy, obeznany, mądry. Ksiądz Piotr ma w sobie to coś, co
Cię zwalnia. Zajmujesz miejsce obok niego i czujesz, że odpoczywasz. Ma spokój.
Podczas rozmowy najpierw Cię nim obezwładnia, a potem jednym zdaniem rozśmiesza
do łez. To jeden z tych księży, w których oczach widać ewangelię. Na pożegnanie
przytulił mnie jak ojciec i powiedział, że następnym razem widzimy się na
Watykanie na kawce u papieża Franciszka. Do tej pory jeszcze Go nie odwiedził –
nie miał czasu. A tak to będzie okazja.
W naszym domu poznałam już wiele części świata i
rozszyfrowywałam różne akcenty posługiwania się angielskim. Są takie osoby jak
siostra Albertina z Włoch, czy Brat Walter z Indii, których pobyt w Lufubu
przybił stempel uśmiechu w mojej pamięci. Każdorazowe odwiedziny Beaty i Agaty
z Mansy sprawiają, że moje akumulatory energii ładują się do maksimum (jak na
przykład dziś). Gdy odwiedza nas Father Peter z Kazembe to bez wyrzutów
sumienia siadam z kawą i słucham, co nowego ma do powiedzenia.
Niesamowite jest to, że wystarczy jedno spojrzenie,
zamienienie jednego zdania, aby człowiek wniósł w nasze życie radość, dobro,
Boga.
Każdy z nas dostał wiele talentów. W ciągu życia odkrywamy
je i kształtujemy. Jedni są bardzo wykształceni, inni władają wieloma językami.
Ktoś dobrze gotuje, a inny gra na gitarze. Są tacy, co budują, malują,
śpiewają, piszą i robią setki innych cudownych rzeczy.
Jest jednak talent, który miażdży wszystkie pozostałe.
Talent wnoszenia radości w życie drugiego człowieka.
Są ludzie, których łuna dobroci, aż oślepia Ci serce. To
narzędzia Ducha Świętego. To ludzie którzy uczą nas, że nie żyjemy razem na tym
globie po to, żeby dawać sobie smutek, gniew, rywalizacje. Że nie chodzi o to,
żeby ścigać się w rajdzie życia o najlepszą pracę, o najpiękniejszą urodę, o
największą liczbę znajomych na facebooku.
Chodzi o to, żeby żyło nam się lepiej.
Chodzi o to, żeby swoją osobą, wnosić Boga w życie drugiego
człowieka.
Wielu nie może znaleźć pomysłu na
siebie i stara się wypracować jakiś styl zachowania. Chcą być za wszelką cenę
szyderczy i zabawni. Szukają autorytetów i przykładów do naśladowania, a tak
naprawdę nie potrafią znaleźć jednej właściwej drogi.
A każdy z nas w swojej
indywidualnej drodze, ma tą jedną najwłaściwszą.
Kochać drugiego człowieka.
Nie ważne czy tym człowiekiem
jest matka, przyjaciel, pani z supermarketu, kanar w tramwaju numer 7, czy bose
dziecko w Afryce.
Może i w teorii brzmi cukierkowo,
ale w praktyce smakuje lepiej, niż najdoskonalsze słodkości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz