03.09
Początek Oratorium to wrzask. Składa się z mieszaniny
dźwięków o różnej barwie i natężeniu. Ich źródłem są małe murzyńskie gardła.
Moje uszy z haosu wyłapują parę słów: Ilona, basketball, book, drawing, ball i
tym podobne.
Brat z Tanzanii wyjechał na miesiąc. Zostaliśmy z Krzyśkiem
jedynymi odbiorcami wrzasku. Nie daje rady podążać za każdym dźwiękiem. Raz
wybieram ‘basketball’, raz ‘book’, raz ‘drawing’ itp.
- G-I-R-A-F-F-E – wymawiam wyraźnie każdą literę, a Mary
zapisuję wyraz na tablicy.
- Giraffe!- czytają dzieci chórem.
- Ilona!Giraffe! Go to Bush!(Ilona! Żyrafa! chodź do buszu)-
krzyczy Maxwell. Mój mózg nie przerobił
jeszcze dźwięku, który wypłynął z ust chłopca, a dzieci już trzymają mnie za
ręce i prowadzą w stronę buszu. Właściwie czemu nie? Czy zawsze musimy spędzać
czas w Oratorium? Kurcze się o pół metra, skóra robi mi się czarna. Zapominam
że nie jestem koleżanką z podwórka dzieci, które maszerują ze mną po czerwonej
drodze.
- Ilona!
No! There are snakes!- słyszę nowy dźwięk za swoimi plecami. Obracam
się. Moje oczy spotykają rozsądny wzrok czternastoletniego chłopca, który podsuwaja
mi nową myśl- „O zachodzie słońca do buszu z dziećmi!?”
- Jak Ci na imię?- pytam posłańca mojego Anioła Stróża
- ABRAHAM- odpowiada chłopiec głosem zbyt niskim jak na jego
wiek.
Stary Testament stanął mi przed oczami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz