środa, 6 lutego 2013

Powszedniość


Nie pisałam 2 tygodnie.
Chciałam.
Było święto Janka Bosko, któremu chciałam poświęcić post na moim blogu.
Był brat Walter z Indii.
Był całodniowy wyjazd do Kazembe z dwustoma dzieciakami z Oratorium.
Był przyjazd Michała i Marka z Polski – braci księdza Cześka.
Była decyzja o otwarciu nowego przedszkola 11.02 i związana z tym rekrutacja i inne przygotowania.
Był dzień z Feliksem i Maxwellem na rybach.
Była płacząca mama w Oratorium, bo Johny narozrabiał.

Ale nie pisałam.
Mogę to tłumaczyć brakiem czasu i ilością wydarzeń. Ale patrząc sobie w oczy, wiem że to była pustka w głowie i brak tego czegoś, po czym mówi się ‘WOW’.

Afryka mi spowszedniała.
Ludzie są swojscy.
A dni normalne.
Życie sprzed pół roku wydaje się być zeszłotygodniową historią ze snu. Wiem że było, ale czy to ma jakiś związek z rzeczywistością?
Czy do tej pory w styczniu naprawdę nosiłam kozaki?
Czy są na świecie dzieci, które rozumieją wszystko, co do nich mówią?
Czy ja mogę mieć swój dzień, bez planu?


Siedzę na czerwonym betonie w klinice, która przypomina magazyn.
Czuję zapach środka czystości, albo może benzyny. Wiem że wysmarowano tym specyfikiem podłogę, która właśnie brudzi mi spodnie. Przede mną kolejka ludzi, którzy czekają na wizytę u lekarza. Połowa z nich przypomina manekiny, które zastygły w długim czasie oczekiwania.
- Jak dawno nie słuchałam muzyki – myślę i wciskam dwie czarne słuchawki do uszu.
Losowe wybieranie piosenki postawiło na Beirut. Słucham dźwięków fortepianu i akordeonu. Zamykam oczy i jadę tramwajem nr 17 z Mostu Teatralnego w kierunku Ogrodów w Poznaniu. Przyciskam czoło do zimnej szyby, którą po drugiej stronie oblewa deszcz. Ludzie w pelerynach szybkim krokiem mijają się na chodniku…
Otwieram oczy i widzę dwuletnie dziecko, któremu smarki zatkały dopływ powietrza. Siedzi na kolanach taty i ani drgnie. Nie przeszkadzają mu muchy, które przechadzają się po jego twarzy.

Zamykam oczy i słyszę Coldplay. Idę przez szamotulski park. Za mną Pani z psem na smyczy, przede mną białe dzieciaki na rowerach. Na ławce za fontanną grupka gimnazjalistów pali papierosy. Zimny wiatr podwiewa mój jesienny płaszcz.
Otwieram oczy i widzę mężczyznę w białym kitlu, który nie przyspiesza żółwiego kroku na widok kolejki do swojego gabinetu. Stary mężczyzna, który siedzi na ziemi, obciera pot, który kapie mu z czoła. Upał obezwładnia moje ruchu. Słyszę tylko słowa piosnek „Nobody said it was easy”.
Nikt nie powiedział, że to było łatwe.
Nikt też nie mówił, że tu będzie łatwo.

Gdy zamykam oczy to śnię o tramwaju, parku, jesiennej szarudze, psach na smyczy.
Czy te sny mają jakiś związek z moją zambijską rzeczywistością?
Nie.
To dlaczego o tym wszystkim śnię?
Bo tęsknię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz