piątek, 28 czerwca 2013

Wszystko mogę...

Przyjechałam do Afryki do dzieci, które wydawały mi się dzikie.
Teraz te same dzieci, naśmiewają się z innych dzieci z buszu, że są dzikie.

Zastałam przedszkole, w którym nie było nawet kredek.
Teraz w moim przedszkolu dzieci układają puzzle, grają w memory i malują farbami.

Ustawienie dzieci w jednym rzędzie zabierało mi 10minut, a rząd miał szansę przetrwania najwyżej do 2 minut.
Teraz gdy krzyczę ‘make a line/ ustawcie się w lini” to dzieciaki same siebie ustawiają.

Rozmawiałam z dziećmi na migi, pokazując i gestykulując.
Teraz są dzieci, z którymi potrafię przeprowadzić dialog, których angielski wystarcza, żeby powiedzieć, czego chcą.

Weszłam do Oratorium, które było częścią buszu.
Teraz nasze Oratorium jest ogrodzone, są wydzielone boiska do piłki nożnej, siatkówki, netball’u. W naszym Oratorium jest holl do nauki i biblioteka. Dzieci podzielone są na grupy, a wczoraj dostały identyfikatory.

Zaczynałam prace w przedszkolu z dziećmi, które nie potrafiły przedstawić się po angielsku.
Teraz podchodzą do mnie i pytają „Teacher, may I go outside?/ Proszę pani, mogę wyjść na dwór?”

Przyjechałam na placówkę, która ledwo znała młodych przedstawicieli Lufubu. Której więzy z wioską były znikome.
Teraz co sobotę ponad 200 dzieci przychodzi na zajęcia i wspólny lunch w koszulkach z logiem „Don Bosco”. Codziennie w Oratorium jest ich prawie setka, a w niedziele przychodzi prawie trzysta. Dzieci jeżdżą z nami na wycieczki. W niedziele, jedziemy na 3 dni nad jezioro.

Gdy przyjechałam do Lufubu, Maxwell chodził brudny i w podartych spodniach.
Teraz Maxwell upomina małe dzieciaki, które się biją i zmienia bluzkę trzy razy w tygodniu.

Gdy poznałam Sylvie, nie potrafiła odpowiedzieć na „How are you?”.
Teraz Sylvia potrafi poprosić, podziękować, życzyć dobrej nocy i zrobić to, o co ja poproszę.

Gdy obserwowałam Buliego, ciągle tylko biegał, chodził po drzewach, kręcił się bez celu, całymi dniami wokół naszej placówki.
Teraz Bully jest jednym z lepszych moich przedszkolaków. Wie jak napisać swoje imię, potrafi wymienić wszystkie części ciała, układa klocki, rozróżnia kolory i liczy do 50.

Gdy przyjechałam to Felix Chibangu był dzieciakiem, który robi pełno szumu.
Teraz Felix burzy się, gdy wołam do jego grupy „dzieci”, bo powinnam wołać „chłopaki!” w końcu są już w 5klasie.

Bóg tak ułożył mój rok, że dał mi ostatnie tygodnie, w którym pokazuje mi „Patrz dziecko ile może się zmienić.”
To nie jest tak, że przesadzam.
To nie jest tak, że piszę to żeby się chwalić.
To nie jest tak, że przypisuję zasługę sobie.
To jest tak, że „WSZYSTKO MOGĘ W TYM, KTÓRY MNIE UMACNIA.”

Bóg nie zsyła armii aniołów, która wykona za nas pracę. To my pracujemy, my się staramy, my popełniamy błędy, po to żeby się na nich uczyć.
Jeśli Bóg ma plan, a my podążamy tym planem, i pracujemy dla Niego – to wszystko jest możliwe. To znajdą się ludzie, znajdą się środki, znajdziemy siły, cierpliwość i wytrwałość.

Nigdy nie byłam w Afryce szczęśliwsza, niż teraz. Wcale nie dlatego, że to już końcówka. Tylko dlatego, że zbieram owoce pracy. Bóg daje tyle łask, że mam specjalnego Anioła, który to wszystko dźwiga, bo sama już nie daje rady.

Nie przypuszczałam, że jestem w stanie tak kochać i takim rodzajem miłości.
Nie przypuszczałam, że tyle poznam i tyle się nauczę, ale tak naprawdę nie będę wiedzieć nic i w ogóle nie będę potrzebowała wiedzieć, bo wystarczy, że ufam i wierzę.
Nie przypuszczałam, że w Afryce zakocham się w Bogu, bo myślałam, że już Go kochałam w Polsce.
A teraz….Kocham zambijskie dzieci. Kocham Afrykę.
Kocham Boga tak, że gdy używam tego samego słowa „kocham”, na określenie mojego uczucia zarówno do ludzi, miejsca i Jego, to czuję że to słowo w ogóle nie oddaje tego, co tak naprawdę do Niego czuję.




sobota, 15 czerwca 2013

MINĘŁO DZIESIĘĆ MIESIĘCY

Jak dobrze być dziesięć miesięcy w Afryce. Żyć w świadomości, że przeżyło się to, co się przeżyło. Być pewnym, że nikt mi tego nie zabierze.
Czuję że zbieram. Że to czas, w którym to ja dostaje.

Bóg jak to Bóg. Oryginalny, indywidualista nie przywykł do tego, aby podążać za mądrościami tego świata. Gdy cała populacja nastawia się na konsumpcjonizm i bierze wszystko, co się da, gromadzi do ostatniego grosza, chowa w sejfach i mnoży na giełdzie, to Bóg mówi, rozdaj, zostaw, porzuć i pójdź za mną.

Pustynia.
Świat jest dla nas zbyt kuszący, zbyt atrakcyjny. Świat nie jest zły, ale daje nam zbyt wiele substytutów. Całe dnie zapchane ludźmi, pracą, nauką, rozrywką, wszystkim co pozwala nam nie myśleć o problemach, unikać życia w samotności.
Lufubu jest moją pustynią.
Lufubu jest miejscem, w którym straciłam wszystkie życiowe znieczulacze. W Lufubu nie mogę pójść do kina, żeby się ‘odmóżdżyć’. Nie mogę upić się alkoholem, żeby odreagować i dobrze się bawić, mimo wszystko. W Lufubu nie umawiam się z Ireną na ploteczki, nie spotykam się z przyjaciółmi, żeby spędzić wspólnie czas. Nie mogę wsiąść w pociąg i wyjechać na kilka dni, nie mogę spać do południa, nie mogę oglądać filmów do rana i słuchać muzyki na cały regulator.
Na misji nie korzystam z żadnego z moich życiowych znieczulaczy. I dopiero na misji odkryłam, że mogę bez nich żyć i że to życie wcale nie jest bez nich gorsze.

Wiele osób pytało mnie, po co mi Bóg. Dlaczego życie z Bogiem miałoby być lepsze.
Odpowiadam – BÓG DAJE WOLNOŚĆ.
Bóg jest lepszy od kina, od alkoholu, od marihuany, od wakacji, od piłki nożnej, od ploteczek, od przyjaciół, od rodziny, od studiów i od wszystkiego, co na tej ziemi jest.
Bo film się kończy, po alkoholu się trzeźwieje, z wakacji się wraca, ploteczki się nudzą, rodzina umiera, a przyjaciele zakładają rodziny i wyjeżdżają za granice.
Żyjąc z Bogiem, żyjesz w pewności, że masz to, co najważniejsze, to czego nigdy nie stracisz, że masz tego, który nigdy Cię nie zostawi i dla którego jesteś najwspanialszym dziełem.

W pułapce mojej misyjnej pustyni, dostałam od Boga wolność. Zostawiłam wszystko co miałam i czym żyłam. Przyjechałam do Lufubu by dawać, a teraz czuję jak wszystko to, co dawałam wraca do mnie, powiększone i piękniejsze.
I nie piszę tego dlatego, że Salezjanie mi kazali. Nie piszę tego dlatego, że należę do jakieś sekty i jak nie będę pisać o Bogu to mnie spalą żywcem.
Piszę to bo żyję na tym świecie 24 lata i widziałam już wiele zła. Widziałam głód i śmierć. Widziałam zdradę i alkoholizm. Słyszałam o morderstwach i czytałam o wojnach. Wiem że ludzie dokonują aborcji i że sprzedają swoje ciała. Piszę to, bo ludzie od wieków szukają recepty na prawdziwe szczęście. A ja ją znam i jestem absolutnie pewna, że działa. Pewna z własnego przykładu i z przykłady wielu, wielu ludzi, nawet tak znanych jak Jan Paweł II i Matka Teresa.
Receptą na prawdziwe szczęście jest Bóg.
Jeśli ktoś przyjeżdża do Afryki (i nie mówię teraz o kurorcie w Egipcie, albo o piaskach w Maroko). I czuje ból widząc biedę i głód. I pyta się dlaczego tych ludzi spotkał tak tragiczny los. I uważa że na świecie nie ma sprawiedliwości i że życie jest niekończącym się pasmem nieszczęść. To on zwyczajnie nie wierzy w Boga.
Bóg uwalnia od ziemskich trosk, od uzależnień i od konsumpcjonizmu.

Bóg daje radość.
Ale nie wystarczy pójść raz w tygodniu do kościoła i pośpiewać kilka piosenek, których rytm przypomina jesienną szarugę.
Nie wystarczy pójść do spowiedzi dwa razy w roku i powiedzieć przed Bożym Narodzeniem te same grzechy, co przed Wielkanocą.
Życie z Bogiem w radości nie polega na tym, że w niedzielę idę do Komunii, a w poniedziałek jestem za aborcją.
Nie polega też na tym, że przyjmuję sakrament małżeństwa w kościele, ale różańca z małżonkiem nie odmówiłem jeszcze nigdy.
Życie z Bogiem w radości to 10 przykazań Bożych.
To pierwsze przykazanie, w którym nic i nikt nie będzie nigdy dla Ciebie ważniejsze od Boga. A odpowiedzią na nie jest TAK albo NIE. Nie ma nic pomiędzy.
Jeśli Bóg mówi, że sex przed ślubem niszczy Twoją duszę, to Ty jesteś albo z Bogiem, albo przeciwko Niemu.
Jak Bóg mówi, że aborcja to morderstwo, to albo się z Nim zgadzasz, albo mu się sprzeciwiasz.
Jak Bóg mówi, że bycie chciwym, zazdrosnym, pysznym i materialistycznym, oddala Cię od radości, to taka jest prawda.

Bóg, Bóg, Bóg, Bóg, Bóg i jeszcze raz Radość.
Amen.

czwartek, 6 czerwca 2013

Jestem Buszmenką

Zaczęło się od kalafiora.
Leży bezwładnie na talerzu. Bułka tarta z roztopionym masłem, zastygła już na jego białych fałdach.
Kalafior wpada do mojego żołądka pierwszy raz od 10 miesięcy. Zapomniał o nim. Podobnie jak o jego kuzynie brokule.

Potem przyszedł chłód.
Dostał specjalne zaproszenie od pory suchej. W dzień rtęć w termometrze wpina się na wysokość 45’C, w nocy spada poniżej 20’C. Przykrywam się kocem po uszy – pierwszy raz w Afryce. Na poranną mszę zakładam skarpety.

Później wsunęłam na nogi dżinsy.
Przeczytałam ostatnio zdanie:
„Fashion is a form of ugliness so intolerable that we have to altar it every six months.”/“Moda jest formą brzydoty tak nieznośną, że musimy ją zmieniać, co sześć miesięcy”
Ale nie dżinsy.
Dżinsy są jak Olimpiada, jak jabłka, jak Michael Jackson – są elementem naszej kultury, który nigdy się nie nudzi i zawsze smakuje.
Moje nogi zapomniały jak poruszać się w dżinsach. Przypominam im.

Swoje trzy grosze dołożyła Beti.
Przekazała mi lakiery do paznokci dla Queen.
Patrzę na ten chemiczny wytwór i wspominam tusz do rzęs, kreski na oczach, suszarkę, tonik do twarzy, prostownicę i zastanawiam się, jakiego szoku dostanie moje ciało, gdy znowu to wszystko zobaczy.

Zakończenie tworzyło się od jakiegoś czasu.
Na moich rękach, wgryza się w skórę grzybica. Podarłam dwie pary spodni. Na bluzkach mam plany, których nie sposób doprać. Grace splotła mi włosy w warkocze.

Teraz siedzę na betonie otoczona gromadą murzynów, które są już moją rodziną. Ajzak w 30 sekund zasnął na moim kolanie i teraz jego ślina, spływa na moje ostatnie spodnie. John zdrapuje mi z koszuli resztki jedzenia, które zostawiła Bupe. Maxwell rozplątuje mi włosy, czochrając je we wszystkie strony.
 „Ilona wyglądasz jakbyś szła doić krowy” – słyszę od Oliviera, który pochodzi z zambijskiego miasta i pierwszy raz żyję w buszu.
I tak go lubię.

Ostatnie zdanie w tej historii należy do Fathera Czestera, która patrzy jak opatruję Bupe ranę od oparzenia ogniem. Prowadzę ją do bramy, kreślę krzyżyk na czole i mówię „Tukamonana mailo”/ Do zobaczenia jutro.
- Ilona….Ty już jesteś Zambijką z Lufubu, nie?
- Pewnie. Jestem z Lufubu.
- A w Polsce to trzeba buty pastować. Jak Ty teraz wrócisz do tego?
- Nie wiem.


Jestem Buszmenką.




sobota, 1 czerwca 2013

Dzieckiem być

Dziecka nie obchodzi kolor paznokci i równo wyprasowane mankiety w koszuli.
Dziecko może mieć czyste ręce, ale brudne też są niczego sobie.
Dziecko nie wygoni z piaskownicy murzyna, bo jest czarny, ani muzułmanina, bo czyta Koran.
Dziecko nie doszukuje się w każdej nieznajomej złodziejki, a w każdym nieznajomym pedofila.
Dziecko nie wypomni Ci, że miesiąc temu nazwałeś je głupim, a teraz Ci nie pomoże, bo Ty też mu nie pomogłeś.

Dziecko jest beztroskie, naiwne, niepamiętliwe, poddane i wesołe.

Dziecko nie myśli o portfelu, który jest pusty i nie planuje, co będzie robiło za 10 lat, a nawet, co będzie robiło dnia następnego. Dziecko nie mówi o świecie, że jest do dupy, nie ocenia które państwo jest lepsze i nie liczy ile jeszcze lat musi pracować, żeby zmienić samochód na nowszy.
Dorośli to robią.
Jeśli dziecko jest materialistą, ocenia, wyśmiewa się z innych, pamięta przewinienia i narzeka na świat, to dlatego że dorośli go tego uczą i zabierają mu radość.

Widok dziecka z Afryki, nie wzrusza dziecka z Polski.
To dorosły, który widzi murzynka z wydętym brzuchem i bosymi stopami, ledwo powstrzymuje się od łez. To my dorośli zakładamy dzieciom tabliczki z napisem – szczęśliwe, nieszczęśliwe.
Szczęśliwe to te które ma iPhona, komputer z monitorem większym od okna. To te które nie ma czasu na beztroskę, bo plan tygodnia pęka od lekcji języków obcych, nauki gry na instrumencie, basenu co sobote i wakacji pod palmami.

Moje dzieci nigdy nie dotykały klawiatury komputera. Nie miały w wieku 3 lat kosza zabawek edukacyjnych. Moje dzieci nie mają własnego pokoju, a często nawet własnego łóżka. Większość może poszczycić się kawałkiem podłogi. One nie jeżdżą z rodzicami do kina. Nie spędzają wakacji w basenie morza Śródziemnego. Nie wiedza jak smakuje pizza, nie próbowały nigdy czekolady.
Teraz pewnie większość z Was ma łzy w oczach. Wiecie dlaczego? Bo jesteście dorośli.
Tak bardzo uzależniamy swoje szczęście od rzeczy materialnych, że nie potrafimy wyobrazić sobie dziecka bez butów, bez komputera i bez słodyczy, które mogłoby być szczęśliwe.
Moje dzieci są szczęśliwe.
Większość z nich ma trudne życie. Podobnie jak trudne życie ma wiele dzieci w Polsce, w USA, w Chinach i w Szwecji. Ale ich trudność nie wynika z braku hamburgerów i kolekcji bajek Disneya.

To co czyni życie dziecka trudnym. to brak miłości.

Dziecku w Zambii brakuje miłości, kiedy rodzic za karę przykłada mu dłonie do rozgrzanego oleju.
Dziecku w Polsce brakuje miłości, kiedy rodzic pracuje „dla jego dobra”, a potem nie widzi go tygodniami.
Dziecku w Zambii brakuje miłości, kiedy mama ma już tyle dzieci, że nie pamięta, które ile ma lat.
Dziecku w Polsce brakuje miłości, kiedy rodzic codziennie pyta się o jego oceny, ale o samopoczucie to już nie bardzo.

Gdy się mścisz, rozpamiętujesz krzywdy, każdego dnia liczysz pieniądze, planujesz swoje życie na 3 lata w przód. Gdy uzależniasz poczucie własnej wartości od wyników w nauce, sukcesów zawodowych, od marki dżinsów, które nosisz, to nie jesteś jak dziecko.

„Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3).

Chcesz iść do nieba?