poniedziałek, 15 lipca 2013

MINELO 11 MIESIECY

To takie uczucie, które ssie żołądek jakby z głodu. Ściska za gardło, jakby było spuchnięte od wielogodzinnych krzyków. Głowa kręci się jak w kołowrotku i miesza zmysły tak, że trudno ogarnąć rzeczywistość. Każde bicie serce odbija się od klatki piersiowej i rośnie w kolejnej sekundzie. Staram się uwierzyć, ale nie mogę… i chyba nie chcę. Opuszczam Lufubu.

Mechanizm budzika zrywa mnie ze snu przed 5.00. Po dwugodzinnym śnie, jak zjawa ciągnę za sobą walizkę w stronę domu wspólnoty. Msza święta o 5.30 zaczyna się po polsku, czego nawet nie zauważam. Po 5 minutach wchodzą spóźnieni aspiranci i dalej celebrujemy po angielsku, czyli normalnie, już tak zwyczajnie.

Szybkie śniadanie, pakowanie, uściski. Zza bramy wychyla się Maxwell Bunda, za nim Stefania, Rohda, Christabel. Przytulam je mocno, jakbym chciała je wszystkie na raz wcisnąć do serca. Odjeżdżamy. Żegna nas słońce, które specjalnie dla nas wyskoczyło zza horyzontu. Maluje na czerwone wysokie palmy i słomiane dachy. Afrykański dziki wschód. Po drodze Felix, Synthia i łzy.

Jezus mówi dziś w ewangelii, że najważniejsze w naszym życiu jest miłować bliźniego.  „To czyń, a będziesz żył.” (Łk 10, 28-29).
Żyłam w Lufubu naprawdę. Żyłam w tym afrykańskim buszu, który bez książek i wykładów uniwersyteckich nauczył mnie jak żyć naprawdę.  Lufubu przez ostatnie 11 miesięcy było moim najlepszym psychologiem, uczyło zachowań społecznych, wyjaśniało kulturę i asymilowało do innego życia.

Jeśli czegoś dziś na świecie nie umiemy naprawdę, to kochać drugiego człowieka. Wiemy jak polecieć na księżyc, potrafimy dokonać przeszczepu narządów i rozmawiamy przez Internet z ludźmi z całego świata. A nie potrafimy z miłością traktować ludzi. Gdy zapytamy przeciętnego Zambijczyka, Polaka, Chińczyka, Meksykanina, jaki jest największy problem w ich kraju, z pewnością odpowiedzą, że bezrobocie, bieda, AIDS itp. Moim zdaniem brak miłości niszczy ten świat.
Brak miłości powoduje, że ludzie kłamią i kradną.
Brak miłości pozwala kobietą dokonywać aborcji.
Brak miłości pcha ludzi w alkoholizm, narkomanie, w pogoń za pieniędzmi.
Brak miłości zamyka nas w świecie własnego mieszkania, gdzie dbamy tylko o własne dobro.
To brak miłości niszczy ten świat. Powoduje, że ludzie nie żyją naprawdę.

Mamy wspaniałe autorytety życia. Dla mnie tym przykładem jest Janek Bosko, który poświecił swoje życie dla najuboższych chłopców, ponad sto lat temu. Człowiek który po swojej śmierci, dalej nawraca ludzkie drogi. Jan Bosko który nawrócił moją drogę i skierował ją do Zambii. To jest miłość. Miłość która dziś nas zachwyca, a która powinna być dla nas standardem. Przecież każdy z nas jest dzieckiem Boga, który jest miłością, który stworzył nas z miłości.

Ludzie emigrują z Polski do Wielkiej Brytanii, do Irlandii, do USA, do wielu bogatszych krajów na świecie. Po co? Szukają szczęścia. Szukają za pomocą większych zarobków, za pomocą kariery zawodowej, za pomocą wyższego standardu życia.
Rok temu wyjechałam do kraju z grupy tzw. Krajów trzeciego świata, do państwa biedniejszego, o zdecydowanie niższej jakości życia społecznego i socjalnego. Ten rok uczynił mnie szczęśliwszą.
Jak widać nie ma reguły. Wystarczy kierować się miłością – Bogiem.

Nie potrafię powiedzieć, jak zmienił mnie czas w Afryce. Myślę, że prościej będzie mi to zobaczyć w Polsce. Wiem jednak, że w końcu po 24 latach mojego życia, odkryłam znaczenie pierwszego bożego przykazania „Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną.”
 Jeśli coś w życiu naprawdę chcę zrobić, to żyć tak, żeby znaleźć się w niebie. Nie ważne gdzie, z kim i jak, byleby tylko z Bogiem.
Tylko z Nim żyję naprawdę.
Dziś mam kolejną, nową motywację, żeby robić w moim w życiu wszystko, byleby tylko się zbawić.
Z całego serca pragnę, spotkać się jeszcze raz z wszystkimi moimi dziećmi z Lufubu.

czwartek, 11 lipca 2013

Goodbay

Ojcze
                                                                                                          
Ty wiesz, że czuję się silniejsza niż kiedykolwiek przedtem. Że z Tobą mogę zrobić wszystko i że niczego się nie boję.
Co więc sprawiło, że na piątkowej mszy dla Oratorian zaczęłam płakać?
Jak to się stało, że na sobotniej adoracji, łzy same wypłynęły z moich oczu?
Słabość?
Czy to niesamowite uczucie, gdy wiem że właśnie mnie przytulasz do swojego serca?

Boże ja wiedziałam, że to będzie trudny dzień. Ale nie wiedziałam skąd trudność będzie czerpać swoje źródło. Dzień pożegnań dźwiga dziś tak ogromny bagaż radości, że czuję jak ciąży mi na sercu, jak ciśnie oczy i jak burzy mój umysł. A duch? Duch jest spokojny. Duch jest w Twoich rękach.

Stoję teraz przed ołtarzem i widzę sznur ludzi, którzy ustawili się by nas przytulić i uścisnąć rękę. Lufubu. Starsze kobiety, w których oczach widać historię kolonializmu, matki z niemowlakami w chitengach, mężczyźni w za dużych koszulach i dzieci. Pełno dzieci, młodzieży. Jeden uścisk, drugi, siedemdziesiąty siódmy, piąta łza, dwudziesta, sto dwunasty uścisk dłoni.
Boże jak bardzo pozwoliłeś mi ich pokochać. Jaka radości spływa na mnie z każdym kolejnym człowiekiem, który podchodzi do mnie, by podziękować, by się pożegnać.


Siedzę na kanapie na scenie w Oratorium. Obok mała Jane, jak landrynka w różowym kostiumie i Chrisi o sercu równie ciężkim jak moje. Ponad dwieście Oratoriam zajmuje nasz holl. Scena ugina się pod naciskiem stóp skaczących w tańcu, powietrze wypełnia się głosem śpiewów. Jedne grupy, za drugimi prezentują przed nami swoje talenty. Rytm bębnów miesza się ze słońcem.
Czy ja jestem w stanie uśmiechać się jeszcze szerzej i przytulać jeszcze mocniej, żeby przekazać im radość, którą w sobie noszę?

Afrykańska noc przykrywa świat płaszczem gwiazd. Przed naszym domem ognisko, a wokół dwadzieścia dusz w składzie wspólnoty z Lufubu i z Kazembe – mieszanka Polski, Zambii i Niemiec.
Boże na ostatnie 2,5 miesiąca misji pomnożyłeś moją wspólnotę do 11 osób i dałeś mi odczuć, co oznacza, żyć we wspólnocie. A teraz słucham jak śpiewają, patrzę jak tańczą, jak przygotowali dla nas tą całą imprezę i rozumiem, czym jest wspólnota. Rozumiem Boże, co miałeś na myśli, gdy powiedziałeś, że Twoje matki i Twoje siostry, są tam gdzie Twój Bóg. Oni są moją rodziną. A Ty jesteś w każdej z tych osób – Father Eugene, Father Czester, Quin, Grace, Oliver, Andrew, Adrian, Brother Leo Tika, Krzysiek.

Boże powiedziałeś, że kto zostawi wszystko dla Ciebie, ten otrzyma o stokroć więcej. Dziś jest jeden z tych dni, w którym czuję się najbogatszym z ludzi. Pełnym od Twojej miłości, pełnym od radości, spełnionym w kroczeniu Twoimi ścieżkami.


Twoja córka Ilona z Lufubu





wtorek, 2 lipca 2013

Awesome children

Moje dzieci są szczęśliwe.
Jest poniedziałek – dzień wolny, ze względu na Heroes Day. Nie znam żadnego bohatera z Zambii, ale za to widzę na twarzach moich dzieciaków absolutne zwycięstwo ze smutkiem i nudą.
Jesteśmy nad jeziorem, czystym i spokojnym jak tafla lodu.
Posiłek trzy razy dziennie, dwie noce po za domem w dużym mieście, czterogodzinna przejażdżka ciężarówka i kilka piłek do gry. Główne źródło radości. Radości która zaraża bardziej niż wirusy i bakterie, która atakuje od razu, całe ciało, w szczególności usta, przez co cały czas, są otwarte w uśmiechu.


Dzieci z Afryki, w szczególności te z buszu, mają to coś, co nie budzi wątpliwości, że są stworzeniami Bożymi.
Mają to coś, co tak skutecznie uśmierca nowoczesny świat.
To coś, co gubi się między drugą edycją You Can Dance i trzecią Top Model.
Mają to coś, co przegrywa w wyścigu szczurów o najlepsze stopnie w klasie.
To czego nie odnajdą w grach komputerowych i siedmiu tomach Harrego Pottera. 
Coś czego nie nauczy ich Justin Biber i Hannah Montana.


 Dzieci z Afryki mają niewinność.


Niewinność którą większość z nas, zna już tylko z nazwy i nawet nie potrafi dokładnie zdefiniować.


Bardzo dbamy o umiejętności dzieci. Troszczymy się o ich edukacje. Rozwijamy ich zainteresowania. Basen, gra na skrzypcach, języki, podróże, taniec, tenis. Wpajamy im, że muszą być niezależne i bystre. Uczymy je jak radzić sobie z problemami i jak planować przyszłość. Mówimy że najważniejsze jest zdrowie i pieniądze.
Bardzo dbamy o ich umysły.

A jak bardzo dbamy o ich serca?


Może warto by spojrzeć na dzieci wpatrzone od pięciu godzin w ekran komputera. Na dzieci, które zastygły na kanapie przed telewizorem. Na trzynastolatki z błyszczykiem na ustach i w obcasach. Na dzieci, których życie na facebooku, jest bardziej barwne od tego na placu zabaw.


Może warto by się zastanowić, co się stało z ich niewinnością. 

piątek, 28 czerwca 2013

Wszystko mogę...

Przyjechałam do Afryki do dzieci, które wydawały mi się dzikie.
Teraz te same dzieci, naśmiewają się z innych dzieci z buszu, że są dzikie.

Zastałam przedszkole, w którym nie było nawet kredek.
Teraz w moim przedszkolu dzieci układają puzzle, grają w memory i malują farbami.

Ustawienie dzieci w jednym rzędzie zabierało mi 10minut, a rząd miał szansę przetrwania najwyżej do 2 minut.
Teraz gdy krzyczę ‘make a line/ ustawcie się w lini” to dzieciaki same siebie ustawiają.

Rozmawiałam z dziećmi na migi, pokazując i gestykulując.
Teraz są dzieci, z którymi potrafię przeprowadzić dialog, których angielski wystarcza, żeby powiedzieć, czego chcą.

Weszłam do Oratorium, które było częścią buszu.
Teraz nasze Oratorium jest ogrodzone, są wydzielone boiska do piłki nożnej, siatkówki, netball’u. W naszym Oratorium jest holl do nauki i biblioteka. Dzieci podzielone są na grupy, a wczoraj dostały identyfikatory.

Zaczynałam prace w przedszkolu z dziećmi, które nie potrafiły przedstawić się po angielsku.
Teraz podchodzą do mnie i pytają „Teacher, may I go outside?/ Proszę pani, mogę wyjść na dwór?”

Przyjechałam na placówkę, która ledwo znała młodych przedstawicieli Lufubu. Której więzy z wioską były znikome.
Teraz co sobotę ponad 200 dzieci przychodzi na zajęcia i wspólny lunch w koszulkach z logiem „Don Bosco”. Codziennie w Oratorium jest ich prawie setka, a w niedziele przychodzi prawie trzysta. Dzieci jeżdżą z nami na wycieczki. W niedziele, jedziemy na 3 dni nad jezioro.

Gdy przyjechałam do Lufubu, Maxwell chodził brudny i w podartych spodniach.
Teraz Maxwell upomina małe dzieciaki, które się biją i zmienia bluzkę trzy razy w tygodniu.

Gdy poznałam Sylvie, nie potrafiła odpowiedzieć na „How are you?”.
Teraz Sylvia potrafi poprosić, podziękować, życzyć dobrej nocy i zrobić to, o co ja poproszę.

Gdy obserwowałam Buliego, ciągle tylko biegał, chodził po drzewach, kręcił się bez celu, całymi dniami wokół naszej placówki.
Teraz Bully jest jednym z lepszych moich przedszkolaków. Wie jak napisać swoje imię, potrafi wymienić wszystkie części ciała, układa klocki, rozróżnia kolory i liczy do 50.

Gdy przyjechałam to Felix Chibangu był dzieciakiem, który robi pełno szumu.
Teraz Felix burzy się, gdy wołam do jego grupy „dzieci”, bo powinnam wołać „chłopaki!” w końcu są już w 5klasie.

Bóg tak ułożył mój rok, że dał mi ostatnie tygodnie, w którym pokazuje mi „Patrz dziecko ile może się zmienić.”
To nie jest tak, że przesadzam.
To nie jest tak, że piszę to żeby się chwalić.
To nie jest tak, że przypisuję zasługę sobie.
To jest tak, że „WSZYSTKO MOGĘ W TYM, KTÓRY MNIE UMACNIA.”

Bóg nie zsyła armii aniołów, która wykona za nas pracę. To my pracujemy, my się staramy, my popełniamy błędy, po to żeby się na nich uczyć.
Jeśli Bóg ma plan, a my podążamy tym planem, i pracujemy dla Niego – to wszystko jest możliwe. To znajdą się ludzie, znajdą się środki, znajdziemy siły, cierpliwość i wytrwałość.

Nigdy nie byłam w Afryce szczęśliwsza, niż teraz. Wcale nie dlatego, że to już końcówka. Tylko dlatego, że zbieram owoce pracy. Bóg daje tyle łask, że mam specjalnego Anioła, który to wszystko dźwiga, bo sama już nie daje rady.

Nie przypuszczałam, że jestem w stanie tak kochać i takim rodzajem miłości.
Nie przypuszczałam, że tyle poznam i tyle się nauczę, ale tak naprawdę nie będę wiedzieć nic i w ogóle nie będę potrzebowała wiedzieć, bo wystarczy, że ufam i wierzę.
Nie przypuszczałam, że w Afryce zakocham się w Bogu, bo myślałam, że już Go kochałam w Polsce.
A teraz….Kocham zambijskie dzieci. Kocham Afrykę.
Kocham Boga tak, że gdy używam tego samego słowa „kocham”, na określenie mojego uczucia zarówno do ludzi, miejsca i Jego, to czuję że to słowo w ogóle nie oddaje tego, co tak naprawdę do Niego czuję.




sobota, 15 czerwca 2013

MINĘŁO DZIESIĘĆ MIESIĘCY

Jak dobrze być dziesięć miesięcy w Afryce. Żyć w świadomości, że przeżyło się to, co się przeżyło. Być pewnym, że nikt mi tego nie zabierze.
Czuję że zbieram. Że to czas, w którym to ja dostaje.

Bóg jak to Bóg. Oryginalny, indywidualista nie przywykł do tego, aby podążać za mądrościami tego świata. Gdy cała populacja nastawia się na konsumpcjonizm i bierze wszystko, co się da, gromadzi do ostatniego grosza, chowa w sejfach i mnoży na giełdzie, to Bóg mówi, rozdaj, zostaw, porzuć i pójdź za mną.

Pustynia.
Świat jest dla nas zbyt kuszący, zbyt atrakcyjny. Świat nie jest zły, ale daje nam zbyt wiele substytutów. Całe dnie zapchane ludźmi, pracą, nauką, rozrywką, wszystkim co pozwala nam nie myśleć o problemach, unikać życia w samotności.
Lufubu jest moją pustynią.
Lufubu jest miejscem, w którym straciłam wszystkie życiowe znieczulacze. W Lufubu nie mogę pójść do kina, żeby się ‘odmóżdżyć’. Nie mogę upić się alkoholem, żeby odreagować i dobrze się bawić, mimo wszystko. W Lufubu nie umawiam się z Ireną na ploteczki, nie spotykam się z przyjaciółmi, żeby spędzić wspólnie czas. Nie mogę wsiąść w pociąg i wyjechać na kilka dni, nie mogę spać do południa, nie mogę oglądać filmów do rana i słuchać muzyki na cały regulator.
Na misji nie korzystam z żadnego z moich życiowych znieczulaczy. I dopiero na misji odkryłam, że mogę bez nich żyć i że to życie wcale nie jest bez nich gorsze.

Wiele osób pytało mnie, po co mi Bóg. Dlaczego życie z Bogiem miałoby być lepsze.
Odpowiadam – BÓG DAJE WOLNOŚĆ.
Bóg jest lepszy od kina, od alkoholu, od marihuany, od wakacji, od piłki nożnej, od ploteczek, od przyjaciół, od rodziny, od studiów i od wszystkiego, co na tej ziemi jest.
Bo film się kończy, po alkoholu się trzeźwieje, z wakacji się wraca, ploteczki się nudzą, rodzina umiera, a przyjaciele zakładają rodziny i wyjeżdżają za granice.
Żyjąc z Bogiem, żyjesz w pewności, że masz to, co najważniejsze, to czego nigdy nie stracisz, że masz tego, który nigdy Cię nie zostawi i dla którego jesteś najwspanialszym dziełem.

W pułapce mojej misyjnej pustyni, dostałam od Boga wolność. Zostawiłam wszystko co miałam i czym żyłam. Przyjechałam do Lufubu by dawać, a teraz czuję jak wszystko to, co dawałam wraca do mnie, powiększone i piękniejsze.
I nie piszę tego dlatego, że Salezjanie mi kazali. Nie piszę tego dlatego, że należę do jakieś sekty i jak nie będę pisać o Bogu to mnie spalą żywcem.
Piszę to bo żyję na tym świecie 24 lata i widziałam już wiele zła. Widziałam głód i śmierć. Widziałam zdradę i alkoholizm. Słyszałam o morderstwach i czytałam o wojnach. Wiem że ludzie dokonują aborcji i że sprzedają swoje ciała. Piszę to, bo ludzie od wieków szukają recepty na prawdziwe szczęście. A ja ją znam i jestem absolutnie pewna, że działa. Pewna z własnego przykładu i z przykłady wielu, wielu ludzi, nawet tak znanych jak Jan Paweł II i Matka Teresa.
Receptą na prawdziwe szczęście jest Bóg.
Jeśli ktoś przyjeżdża do Afryki (i nie mówię teraz o kurorcie w Egipcie, albo o piaskach w Maroko). I czuje ból widząc biedę i głód. I pyta się dlaczego tych ludzi spotkał tak tragiczny los. I uważa że na świecie nie ma sprawiedliwości i że życie jest niekończącym się pasmem nieszczęść. To on zwyczajnie nie wierzy w Boga.
Bóg uwalnia od ziemskich trosk, od uzależnień i od konsumpcjonizmu.

Bóg daje radość.
Ale nie wystarczy pójść raz w tygodniu do kościoła i pośpiewać kilka piosenek, których rytm przypomina jesienną szarugę.
Nie wystarczy pójść do spowiedzi dwa razy w roku i powiedzieć przed Bożym Narodzeniem te same grzechy, co przed Wielkanocą.
Życie z Bogiem w radości nie polega na tym, że w niedzielę idę do Komunii, a w poniedziałek jestem za aborcją.
Nie polega też na tym, że przyjmuję sakrament małżeństwa w kościele, ale różańca z małżonkiem nie odmówiłem jeszcze nigdy.
Życie z Bogiem w radości to 10 przykazań Bożych.
To pierwsze przykazanie, w którym nic i nikt nie będzie nigdy dla Ciebie ważniejsze od Boga. A odpowiedzią na nie jest TAK albo NIE. Nie ma nic pomiędzy.
Jeśli Bóg mówi, że sex przed ślubem niszczy Twoją duszę, to Ty jesteś albo z Bogiem, albo przeciwko Niemu.
Jak Bóg mówi, że aborcja to morderstwo, to albo się z Nim zgadzasz, albo mu się sprzeciwiasz.
Jak Bóg mówi, że bycie chciwym, zazdrosnym, pysznym i materialistycznym, oddala Cię od radości, to taka jest prawda.

Bóg, Bóg, Bóg, Bóg, Bóg i jeszcze raz Radość.
Amen.

czwartek, 6 czerwca 2013

Jestem Buszmenką

Zaczęło się od kalafiora.
Leży bezwładnie na talerzu. Bułka tarta z roztopionym masłem, zastygła już na jego białych fałdach.
Kalafior wpada do mojego żołądka pierwszy raz od 10 miesięcy. Zapomniał o nim. Podobnie jak o jego kuzynie brokule.

Potem przyszedł chłód.
Dostał specjalne zaproszenie od pory suchej. W dzień rtęć w termometrze wpina się na wysokość 45’C, w nocy spada poniżej 20’C. Przykrywam się kocem po uszy – pierwszy raz w Afryce. Na poranną mszę zakładam skarpety.

Później wsunęłam na nogi dżinsy.
Przeczytałam ostatnio zdanie:
„Fashion is a form of ugliness so intolerable that we have to altar it every six months.”/“Moda jest formą brzydoty tak nieznośną, że musimy ją zmieniać, co sześć miesięcy”
Ale nie dżinsy.
Dżinsy są jak Olimpiada, jak jabłka, jak Michael Jackson – są elementem naszej kultury, który nigdy się nie nudzi i zawsze smakuje.
Moje nogi zapomniały jak poruszać się w dżinsach. Przypominam im.

Swoje trzy grosze dołożyła Beti.
Przekazała mi lakiery do paznokci dla Queen.
Patrzę na ten chemiczny wytwór i wspominam tusz do rzęs, kreski na oczach, suszarkę, tonik do twarzy, prostownicę i zastanawiam się, jakiego szoku dostanie moje ciało, gdy znowu to wszystko zobaczy.

Zakończenie tworzyło się od jakiegoś czasu.
Na moich rękach, wgryza się w skórę grzybica. Podarłam dwie pary spodni. Na bluzkach mam plany, których nie sposób doprać. Grace splotła mi włosy w warkocze.

Teraz siedzę na betonie otoczona gromadą murzynów, które są już moją rodziną. Ajzak w 30 sekund zasnął na moim kolanie i teraz jego ślina, spływa na moje ostatnie spodnie. John zdrapuje mi z koszuli resztki jedzenia, które zostawiła Bupe. Maxwell rozplątuje mi włosy, czochrając je we wszystkie strony.
 „Ilona wyglądasz jakbyś szła doić krowy” – słyszę od Oliviera, który pochodzi z zambijskiego miasta i pierwszy raz żyję w buszu.
I tak go lubię.

Ostatnie zdanie w tej historii należy do Fathera Czestera, która patrzy jak opatruję Bupe ranę od oparzenia ogniem. Prowadzę ją do bramy, kreślę krzyżyk na czole i mówię „Tukamonana mailo”/ Do zobaczenia jutro.
- Ilona….Ty już jesteś Zambijką z Lufubu, nie?
- Pewnie. Jestem z Lufubu.
- A w Polsce to trzeba buty pastować. Jak Ty teraz wrócisz do tego?
- Nie wiem.


Jestem Buszmenką.




sobota, 1 czerwca 2013

Dzieckiem być

Dziecka nie obchodzi kolor paznokci i równo wyprasowane mankiety w koszuli.
Dziecko może mieć czyste ręce, ale brudne też są niczego sobie.
Dziecko nie wygoni z piaskownicy murzyna, bo jest czarny, ani muzułmanina, bo czyta Koran.
Dziecko nie doszukuje się w każdej nieznajomej złodziejki, a w każdym nieznajomym pedofila.
Dziecko nie wypomni Ci, że miesiąc temu nazwałeś je głupim, a teraz Ci nie pomoże, bo Ty też mu nie pomogłeś.

Dziecko jest beztroskie, naiwne, niepamiętliwe, poddane i wesołe.

Dziecko nie myśli o portfelu, który jest pusty i nie planuje, co będzie robiło za 10 lat, a nawet, co będzie robiło dnia następnego. Dziecko nie mówi o świecie, że jest do dupy, nie ocenia które państwo jest lepsze i nie liczy ile jeszcze lat musi pracować, żeby zmienić samochód na nowszy.
Dorośli to robią.
Jeśli dziecko jest materialistą, ocenia, wyśmiewa się z innych, pamięta przewinienia i narzeka na świat, to dlatego że dorośli go tego uczą i zabierają mu radość.

Widok dziecka z Afryki, nie wzrusza dziecka z Polski.
To dorosły, który widzi murzynka z wydętym brzuchem i bosymi stopami, ledwo powstrzymuje się od łez. To my dorośli zakładamy dzieciom tabliczki z napisem – szczęśliwe, nieszczęśliwe.
Szczęśliwe to te które ma iPhona, komputer z monitorem większym od okna. To te które nie ma czasu na beztroskę, bo plan tygodnia pęka od lekcji języków obcych, nauki gry na instrumencie, basenu co sobote i wakacji pod palmami.

Moje dzieci nigdy nie dotykały klawiatury komputera. Nie miały w wieku 3 lat kosza zabawek edukacyjnych. Moje dzieci nie mają własnego pokoju, a często nawet własnego łóżka. Większość może poszczycić się kawałkiem podłogi. One nie jeżdżą z rodzicami do kina. Nie spędzają wakacji w basenie morza Śródziemnego. Nie wiedza jak smakuje pizza, nie próbowały nigdy czekolady.
Teraz pewnie większość z Was ma łzy w oczach. Wiecie dlaczego? Bo jesteście dorośli.
Tak bardzo uzależniamy swoje szczęście od rzeczy materialnych, że nie potrafimy wyobrazić sobie dziecka bez butów, bez komputera i bez słodyczy, które mogłoby być szczęśliwe.
Moje dzieci są szczęśliwe.
Większość z nich ma trudne życie. Podobnie jak trudne życie ma wiele dzieci w Polsce, w USA, w Chinach i w Szwecji. Ale ich trudność nie wynika z braku hamburgerów i kolekcji bajek Disneya.

To co czyni życie dziecka trudnym. to brak miłości.

Dziecku w Zambii brakuje miłości, kiedy rodzic za karę przykłada mu dłonie do rozgrzanego oleju.
Dziecku w Polsce brakuje miłości, kiedy rodzic pracuje „dla jego dobra”, a potem nie widzi go tygodniami.
Dziecku w Zambii brakuje miłości, kiedy mama ma już tyle dzieci, że nie pamięta, które ile ma lat.
Dziecku w Polsce brakuje miłości, kiedy rodzic codziennie pyta się o jego oceny, ale o samopoczucie to już nie bardzo.

Gdy się mścisz, rozpamiętujesz krzywdy, każdego dnia liczysz pieniądze, planujesz swoje życie na 3 lata w przód. Gdy uzależniasz poczucie własnej wartości od wyników w nauce, sukcesów zawodowych, od marki dżinsów, które nosisz, to nie jesteś jak dziecko.

„Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3).

Chcesz iść do nieba?