czwartek, 18 kwietnia 2013

Zanzibar - Nungwi


NUNGWI

Piasek biały jak mąka. Woda która sięga mi do szyi, a nadal mogę zobaczyć swoje stopy. Lasy palm wysokich i chudych. Powietrze zmieszane ze słońcem, doprawione rybami, zakropione sokiem z pomarańczy

Nungwi to wioska na północy wyspy, którą zamieszkują rybacy, muzułmanie, handlarze i cała rzesza rastamanów. Piękno miejsca przyciągnęło nad wybrzeże hotele i restauracje, które oddzielają realia wioski od plaży.
Trafiliśmy na najlepszy czas dla naszych portfeli – martwy sezon. Po negocjacjach zamieszkaliśmy w domku z werandą, który w sezonie kosztuje 45$ a nas wynosi 11$ ze śniadaniem.

Moje spojrzenie i Krzyśka spotykają się na ułamek sekundy. Nie czekam. Rzucam torbą o podłogę i biegniemy w stronę oceanu. W rzeczach, w butach, z wrzaskiem zanurzamy się w lazurze o temperaturze powietrza. Radość chwili uderza do głowy.
Nungwi na plaży


Nungwi na wiosce

OCEAN

Ocean od morza różni się tym, że wiem, że to ocean.
Stoję utopiona w piasku o kolorze pereł i patrzę w dal. Pierwsza myśl ‘ciekawe ile ludzi spoczywa na dnie?” Myśl może mało optymistyczna, ale oddaje tajemniczość ogromnej wody.
Ocean jak dobry ojciec osłania cały wewnętrzny świat, który żyje pod jego płaszczem. Jego dzieci to kraby, delfiny, rafa koralowa i setki innych stworzeń, których życie uzależnione jest od wody.
Ocean żywi mieszkańców Zanzibaru. Podczas odpływu odsłania przed nimi swoje skarby i tworzy całe menu owoców morza.
Ocean hipnotyzuje za pomocą szumu fal, które kręcą się wokół uszu. Czuję się przy nim mała i bezbronna. Tajemniczość wielkiej wody uzależnia jak narkotyk, czuję jak moje ciało zastyga jak posąg i chłonie tajemniczość chwili. Nie potrafię oderwać się od patrzenia w bezkres, którego nie sposób odkryć ludzkimi zdolnościami.
Boże daj mi męża, który będzie jak Ocean.




ERIC

Eric to klasyczny rastaman, jakich tutaj pełno. Dredy grubości palców, żółto – czerwono - zielone dodatki. Buja się w swoim sklepie z pamiątkami przy dźwiękach reggae, które wprawiają pomieszczenie w rytm falowania oceanu. Jego dom to pomieszczenie nad sklepem, w którym trzy kroki wystarczą, aby przejść od jednej ściany do drugiej. Obowiązkowo hamak, gitara i…krzyż nad łóżkiem! Na Zanzibarze w 99% muzułmańskim, spotykamy katolika rastamana, który oferuje nam wspólną podróż do Kościoła - jedynego na wyspie. Dodatkowo cieszy się jak dziecko, że się spotkaliśmy, bo jak sam twierdzi turystów pełno, ale nikt specjalnie religijny. Anioł Stróż?

Odmawiamy wspólnie różaniec nad oceanem. Słońce zaszło cztery godziny temu, a ja nadal widzę swoje stopy w wodzie, która sięga mi do uda. Zdrowaś Maryjo w języku swahili, bawi mnie do tego stopnia, że uśmiecham się podczas całej dziesiątki. A może to nie język, tylko te gwiazdy, które tu świecą na zielono? Albo małe kraby przecinające linię brzegu? Albo woda cieplejsza niż powietrze? A może po prostu wszystko na raz?

Nic tak nie utrwala wspomnień i osób jak muzyka. Nic tak nie pasuje to rastamanów jak Bob Marley. Siedzimy na pustej plaży. Odpływ zabrał wodę daleko od miejsca, w którym jesteśmy. Eric przyniósł gitarę, dosiedli się inni - czarni fani reggae, śpiewamy moją ulubioną piosenkę Marley’a  „Redemption Song” :

Old pirates, yes, they rob I
Sold I to the merchant ships,
Minutes after they took I
From the bottomless pit.
But my hand was made strong
By the 'and of the Almighty.
We forward in this generation
Triumphantly.
Won't you help to sing
This songs of freedom
'Cause all I ever have:
Redemption songs

Nie należę specjalnie do gatunku osób, który tęsknią. Ale gdy słyszę słowa piosenki, tak często śpiewanej przez Piotra Ruciaka, na wszystkich wspólnych imprezach z moją szamotulsko-poznańską ekipą, to przez oczy jak klatki filmowe przelatują mi wspomnienia. I trudno mi uwierzyć ile czasu już upłynęło, jak bardzo wszyscy się zmieniliśmy. Muzyka przeplata się przez dni, lata i ludzi. Dziś kolejne nuty piosenki, ryją w mojej głowie trwałe wspomnienie nocy, gdy nad oceanem, słucham o odkupieniu (ang. Redemption) i dziękuje Bogu za życie. 

Z Ericiem na statku
ŻANETA I RAFAŁ

Naprzeciwko naszego domku, który topi się w gęstwinie liści i palm, znajdują się inne domki. Jeden z nich to przejściowy dom Rafała i Żanety. Małżeństwo Polskę opuściło cztery lata temu. Od tego czasu ich domem była Azja, wyspy Australii, Ameryka Południowa i Środkowa. Do przyjazdu na Zanzibar namówił ich bilet z Meksyku na wyspę za 800zł.
Rafał i Żaneta należą do gatunku „chcieć do móc”. To ludzie, którzy nie wiedzą gdzie dokładnie jest ich miejsce, ale najwidoczniej jest nim cały ziemia. Przywiązują się do świata i jego mieszkańców, ale nie do miejsca i człowieka. Tym sposobem zmieniają pobyt, co pięć dni, a znajomym staje się każdy napotkany na drodze. Dziś nasze ścieżki skrzyżowały się w Nungwi i przez cztery dni kroczymy tym samym torem. Ich opowieści przybliżają mi odległy świat, tęsknotę za tym, czego nigdy nie widziałam, a przede wszystkim Boga jako architekta, ogrodnika i cudotwórcę.

KINGA

Późna noc, albo wczesny ranek.
Nadziewam stopy w muszle i kamienie. Idę do domu, marzę o chwili snu i słyszę głośne
„Nie ma butów!” Śmiejemy się z Agatą. Jak zabawnie brzmi polskie zdaniem w ustach rastamanów - polskiego nie używa jeden, ale wielu. Ich nauczycielka to Kinga, która prowadzi w Nungwi restauracje. Osiem miesięcy temu sprzedała w Polsce wszystko co miała, spakowała się i przyleciała na Zanzibar rozpocząć nowe życie. Wybudowała dom, postawiła restauracje, ściągnęła swoją 17letnią córkę i zwyczajnie rozpoczęła nowy rozdział w życiu. Dlaczego? Bo tak chciała. Bo czemu nie. Bo jest szalona. A teraz śpi na plaży, przyjaźni się z miejscowymi ludźmi, wkłada całą energię w pracę i zaprasza turystów do swojego domu. Gdy nas poznała to najpierw spytała czy napijemy się wódki, potem wyzwała nas że nie chcemy i od razu zaproponowała darmowy nocleg u niej w domu. Jej propozycje nie czekają na odpowiedź. Zawaliliśmy więc jej dom naszymi bagażami i jak na miejscowych przystało, spaliśmy na plaży ze śniadaniem w jej restauracji o 3.00 w nocy.

Mama Maryja w restauracji Kingi


RAFA KORALOWA

Bartek Ciok z Ugandy dojeżdża do nas 3ego dnia wieczorem. Rzucamy mu się z Agatą na szyję mokre od oceanu, spocone od gry w siatkówkę i umorusane piaskiem. Bartek w 15minut poznaje wszystko i wszystkich. To dobry czas, biorąc pod uwagę, że jutro cały dzień spędzamy na oceanie by poznać rafę koralową.

Osiem miesięcy w Afryce zrobiło swoje. Spóźniamy się ponad godzinę na statek. Nasze nowe znajomości z miejscowymi łagodzą sprawę – wszyscy czekają i nikt nie ma o nic pretensji.

Pierwsze wrażenie z rafy koralowej to niepozorna Agata Stankiewicz, która wynurza się po chwilowym zanurzeniu, zdejmuje maskę z twarzy i krzyczy całą piersią „Jakie to jest super!” Okulary na nosie, rurka w ustach, z dolnych kończyn wyrastają płetwy. Skok do wody to skok w inną przestrzeń. Staje się częścią innego świata, którego czas zdaje się być spowolniony i harmonijny. Rafa to kolorowe góry – jedne pokute jak jerze, inne pofałdowane jak mózgi. To wspólny rytm minerałów, glonów, ryb, meduz. Być przez chwilę częścią podwodnego świata to jedna z lepszych rzeczy, jakich przyszło mi doświadczyć.


zdjęcie nie oddające rzeczywistego piekna rafy

Po czterech dniach zalanych oceanem, zapitych mleczkiem kokosowym i przejedzonych ośmiornicami ładujemy się do dala dala – miejscowego transportu i ruszamy na południe.

Nie mogłabym być podróżnikiem na dużą skalę. Jestem zbyt kochliwa. To uczucie zawrotu głowy, gdy ciężko nabrać mi powietrze do płuc, gdy uśmiech cały czas rozciąga mi skórę na policzkach. Co chwila z moich ust wydobywa się okrzyk podniecenia i wiruje mi w głowie z radości. Nie ważne ile razy wchodzę do oceanu, ile razy patrzę na palmy, ile razy podziwiam wielkość baobabu, cały czas czuję, że zakochuję się od nowa. Zwykła chmura poprawia mi nastrój. Mleczko kokosowe, które pije z orzecha działa na mnie jak alkohol. Gdybym cały czas miała żyć w stanie ciągłego podniecenia światem, prędzej czy później trafiłabym w wariatkowie.

3 komentarze:

  1. Chcieć to móc. Jak widać da się zostawić wszystko i po prostu wyjechać. Zmienić miejsce, świat, ludzi dookoła siebie. A w Polsce tak narzekają.. a jak widać, da się! Po prostu chodź, wyjedź i wszystko da się ułożyć jeśli tego chcesz. Świetne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od razu polepszyl mi sie humor.

    OdpowiedzUsuń