czwartek, 14 marca 2013

MINĘŁO SIEDEM MIESIĘCY


Rok temu dowiedziałam się, że jadę na misje do Lufubu. Z Krzysiem Karłukiem. Gdybym wtedy nie siedziała, pewnie był upadła. W gardle poczułam cement, a w brzuchu autostradę. To był jedyny moment, w czasie mojego półtorarocznego przygotowywania się do wyjazdy, w którym pomyślałam „zawsze mogę zrezygnować”. To było zupełnie nie po mojej myśli.

Pamiętam dzień, w którym wysłałam swoje zgłoszenie do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. 1 stycznia 2011 roku. Jeden z gorszych dni w moim życiu. Mój organizm przepompowywał jeszcze hektolitry wypitego w noc sylwestrową alkoholu, a umysł i serce zajęte były przykrymi doświadczeniami, które mnie spotkały. Jak żałośnie musiałam wyglądać. Skacowana, zapłakana dziewczyna od wielu godzin leżąca w łóżku, której palce przesuwają się z trudem po klawiaturze komputera. Wysłałam maila. Chciałam zmienić swoje życie, albo raczej zrobić cokolwiek byleby cokolwiek zmienić. Wydawało mi się, że kto jak nie ja? Przecież jestem młoda, energiczna, pragnę pomóc innym, jestem wierząca i studiuję pedagogikę specjalną. No kto jak nie ja?
Gdy teraz myślę o tamtym dniu i czasie, to jedyne co przychodzi mi do głowy to, to że byłam skończoną naiwniarą i hipokrytką.

Jak dobrze że rok temu nic nie ułożyło się tak jak tego chciałam. Marzec 2012 był miesiącem, w którym pierwszy raz zrozumiałam, co to jest powołanie. Na świecie żyje siedem miliardów definicji tego słowa. Dlaczego aż tyle? Bo każdy z nas ma swoje powołanie. Nie ma czegoś takiego jak życie po nic. Nawet gdy czyjś czas na tej ziemi kończy się po kilku dniach, czy godzinach to też ten czas, miał swój cel.
Ale to nie jest tak, że pewnego słonecznego dnia pod naszymi drzwiami znajdujemy list z nieba, zaadresowany naszym imieniem, w którym Bóg złotym atramentem napisał „Twoim powołaniem jest wyjechać na misję”, albo „Musisz założyć rodzinę i spłodzić pięcioro dzieci”. Ogromna masa ludzi, nigdy nie odkrywa swojego powołania. Dlaczego? Bo cały czaka na ten list. Ma uszy i nie słucha, ma oczy, ale nie widzi.
Czasem Bóg musi nami wstrząsnąć, żeby obudzić nas z naszego egoizmu i zapatrzenia w siebie. Gdy pisałam zgłoszenie na misję, byłam w rozsypce i miałam ochotę wysadzić w powietrze cały Poznań. Dziś wiem że gdyby nie to, że czułam się tak paskudnie, może nigdy nie zdecydowałabym się pojechać do Salezjanów.
Dziś wiem że rok temu w marcu musiałam pomyśleć „Panie Boże do Lufubu z Krzyśkiem? Chyba sobie jaja ze mnie robisz, nigdzie nie jadę.” Bo dopiero wtedy zrozumiałam, że to nie jest tak, że JA wymyśliłam sobie misję, że JA jestem taka dobra i chce się poświęcić i że to wszystko to jest w ogóle MOJA zasługa. Właśnie wtedy zrozumiałam, że to Bóg. To Jego pomysł, to On mnie tu posłał, to On mi uszykował tę drogę. Dopiero wtedy, gdy poczułam to całą sobą, powiedziałam „Ok Boże, rób co chcesz” A Bogu dwa razy powtarzać nie trzeba. Zaczął działać. Wszystko pchało mnie do wyjazdu.
Pamiętam jak Adam (który wyjechał na misje do Peru) powiedział mi w styczniu zeszłego roku „nie martw się o pieniądze, jeśli Bóg chce żebyś pojechała na misje, to znajdziesz je na ławce w parku.” Nie uwierzyłam mu wtedy. Wiecie co teraz myślę? - Co to jest 6000 zł dla Pana Boga? Środki na wyjazd spływały same. Z tym samym Adamem wracałam stopem z Bydgoszczy do Szamotuł, a Pan kierowca nie dość, że nas podwiózł pod sam dom, choć nie było mu po drodze, to jeszcze dał nam pieniądze na misję. Poszłam na jedną zbiórkę do Dominikanów na mszę, po niechętnej zgodzie przeora, który na odczepne powiedział mi „ok możesz” i w ciągu 15 minut miałam opłaconą większą część biletu. Sytuacji było wiele. Nie tylko w moim przypadku, ale w przypadku całej mojej czternastki, która w zeszłym roku wyjechała na misję. To jest właśnie to. Gdy jesteś na drodze swojego powołania, to nie ma, że Ci nie wychodzi, że się nie udaję.

I jeśli czytasz to teraz i wydaje Ci się, że życie jest dupy. Zastanawiasz się dlaczego nie jesteś mądrzejszy, bardziej uzdolniony, po prostu lepszy. Z pewnością Andersenów Twojej przyszłości jest wielu – rodzice, dziadkowie, przyjaciele… Wszyscy wiedzą, co powinieneś zrobić, tylko nie Ty. To po prostu olej ich wszystkich i zapytaj Tego, który Cię na ten świat wysłał. Bo On nie zrobił tego, żeby zapełnić na kuli ziemskiej jeden metr kwadratowy więcej.
On to zrobił, bo z całym zestawem swoich wad i zalet, jesteś niepowtarzalny i dokładnie taki, jaki miałeś być. I dokładnie w tym miejscu, w którym się teraz znajdujesz, możesz zacząć. Zawrócić się na drogę swojego powołania. Albo raczej NAWRÓCIĆ SIĘ.

A jeśli wydaje Ci się, że jestem głupia, nawiedzona i że Salezjanie zrobili mi wodę z mózgu, to masz absolutną rację. Życzę Ci tego samego, bo moje życie jeszcze nigdy nie miało takiego sensu. Ta woda daje mi siły i radość każdego dnia.



Dla Adama z Peru J

1 komentarz: