niedziela, 11 listopada 2012

Kochana Matko Polsko


Kochana Matko Polsko!

Pierwszy raz odkąd się znamy, nie spędzam 11ego listopada razem z Tobą. Wiem, że dla Ciebie jest to szczególny dzień. Wiedz, że dla mnie również. Mimo że jestem 13 tysięcy kilometrów po za Twoimi matczynymi ramionami, to nadal czuję się w pełni Twoją córką.

Jak spędziłam dzisiejszy dzień? Nie po polsku.
Rano pojechaliśmy z Księdzem Gienkiem na mszę do kościoła oddalonego o 50km od Lufubu. To jedna z tych wiosek, w której ksiądz na mszy pojawia się dwa razy do roku. Korzystając z okazji, mieszkańcy dodatkowo proszą o sakramenty. Tym sposobem byłam świadkiem 13 chrztów i ślubu. Przez całą mszę Afryka żyła w moim umyśle. Prostokątny kościół z czerwonej cegły wypychali ludzie i muzyka. Śpiew odbijał się od każdej cegły, wpadał mi do uszu i grał w umyśle.
Panna młoda jak na kobietę przystało owinięta była w chitengą. Zamiast welonu jej plecy zakrywało kilkumiesięczny dziecko. Jego starszy o rok brat, pełnił rolę świadka i trzymał Pana młodego za palec.
Nie było obrączek, życzeń, wesela, kwiatów, makijażu. Było tylko to, co najważniejsze – przysięga przed Bogiem.
Było też 5 minut dla mnie. Goście w wiosce to wielkie wydarzenie. Gdy tylko pojawi się ktoś nowy, zostaje oficjalnie powitany. Na koniec mszy wyszliśmy z Krzyśkiem przed ołtarz razem z kilkoma murzynami. Z dumą mogliśmy powiedzieć, że JESTEŚMY Z POLSKI. Dostałaś Polsko, zambijskie brawa.

Co jadłam dziś na obiad? Afrykę.
Gospodyni posiłek gotowała na dworze. Zaprosiła nas do swojej afrykańskiej chaty. Sześcienny pokój zastawiony był przez 5 krzeseł i stół, czyli tyle ile jest w stanie pomieścić. We wnętrzu panował półmrok. Posiekane promienie słońca wpadały przez słomiany dach.  Palce w ruch. Shima, kurczak, fasola – najwięcej oczywiście dla białych. Bo biali mają dużo, więc muszą zawsze dostawać najwięcej.

Jak spędziłam popołudnie? Bez Polaków.
Zawartość mojego domu pojechała z drużyną Don Bosco i dziećmi z Oratorium na mecz do Kazembe. Ktoś musiał pilnować dobytku i być w Oratorium dla tej 20stki, która nie zdążyła wepchnąć się do ciężarówki.

A wieczór? Z Polakami.
Bat Czongo poszedł do kliniki z bramkarzem z naszej drużyny, który rozciął sobie wargę. Byliśmy sami Polacy. Z Polskim różańcem i biało-czerwoną flagą przewieszoną przez płot.

„Cudze chwalicie, a swego nie znacie”. Mądre zdanie. Dziś nabrało dla mnie nowego sensu. Bo faktycznie Polsko, teraz poznaję Cię z innej strony. Tej zewnętrznej. Dzięki temu stajesz mi się bliższa. Wiem, że masz wiele trudności i nie wszystko jest w Tobie idealne. Ale czy gdzieś jest inaczej? Nie ma idealnych ludzi, więc nie ma idealnych miejsc. 

Pierwszy raz czuję, że jestem z Tobą tak blisko.
Bo nic tu nie jest takie jak u Ciebie.

Twoja córka z Zambii – Ilona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz