poniedziałek, 31 grudnia 2012

Ostatni dzień roku


Koniec roku zmusza to bilansu minionego roku.
Mój miniony rok to misja.

Wyobraź sobie misje. Zamknij oczy. Co widzisz?
Skaczące małpy na baobabie, w którego cieniu wylegują się zmęczone polowaniem lwy?
Księdza misjonarza, którego biała sutanna przeciska się przez buszową gąszcz?
A prawej ręce Pismo święte, w lewej woda święcona i nawracanie 24 na dobę?

Jestem na misji. Znam kilkunastu księży misjonarzy i misjonarki. 12 sierpnia sama stałą się częścią salezjańskiej rodziny.
Jestem w Mansie na noworocznym wywczasie. Standart życia lepszy, niż ten lububiański, ale to nadal misja.
Siedzę sobie w fotelu o podwójnej poduszce i stukam palcami wskazującymi w litetrki klawiatury. Lewe ucho odbiera dźwięk gotującej się wody w czajniku. Prawe ucho drży w rytm piosenek z "Króla lwa", który dziś już po raz czwarty wyświetla się w telewizorze. Ekran zasłania mi deska do prasowania i żelazko.
Beti z oklejoną od mango mordką, mówi że ma lenia. Agata gdzieś tam na neciku. Krzysiek chyba uciął sobie drzemkę. A ja mam kolejny wylew myśli i śmiechu, bo Ryszkowska nie szczędzi sobie żartów.

A gdzie moje małe, biedne murzynki?
Noszą wodę na głowie i rodzeństwo na plecach. Jedzą shimę na obiad i bawią się kamieniami. Gdy dostaną różaniec to zakładają go na szyję - bo są katolikami. Chodzą w niedzielę do kościoła. Religia to duma.
Dzieci są szczęśliwe i smutne, zdrowe i chore.
Dzieci lubią wolontariuszy z Polski. Bo się nimi interesują, bo się z nimi bawią, bo dają im prezenty.
Dzieci lubiły wolontariuszy przed nami i polubią tych następnych.
Dalej będą nosić wodę na głowię i rodzeństwo na plecach. Dalej będą się cieszyć i smucić.

Wiem że pozostaniemy w ich pamięci.
Wiem że ja pozostanę w ich pamięci.
Ja zmieniam ich wspomnienia, a one zmieniają moje życie.




2 komentarze:

  1. Czytam Twojego bloga już od dawna i szokuje mnie to co piszesz, jak piszesz i dlaczego w taki sposób. Co chcesz osiągnąć opisując życie - jak to określasz "murzynków" które dla nich jest zupełnie normalne, nie ma w nim nic dziwnego. Każdy kraj ma swoje obyczaje, swoją kulturę i to że jemy karpia w święta i dajemy sobie prezenty to nic złego. To nasz świat, nasza tradycja przekazywana sobie przez lata. Nie widzę nic złego w Polskiej "otoczce", bo tak naprawdę każdy kraj ją ma! Afryka również, tylko spędzając tam kilka miesięcy trudno ją pewnie dostrzec. Jestem osobą wierzącą i nie wyobrażam sobie życia bez Boga dlatego część twoich spostrzeżeń jest faktycznie poruszająca, ale tylko tych które faktycznie ukazują Boską miłość. Przecież to oczywiste, że dzieci w Polsce różnią się od dzieci w Afryce, tak samo jak różni się styl życia. Jesteśmy krajem dużo bardziej rozwiniętym pod każdym względem. Zastanawiam mnie też co dalej z tymi dzieciakami? Przyjeżdżasz do nich, obdarowujesz ciepłem, miłością, wykazujesz zainteresowaniem nimi- piękne, i co dalej...po roku wyjeżdżasz. Wracasz do "swojego" świata i jest ok. A dzieci? Tęsknią? Przecież do osoby która jest miła, która się bawi i uśmiecha, ma czas, można się przywiązać w kilka dni, a co dopiero po roku?! Rozumiem chęć pomocy, podziwiam zapał i miłość jaką ich darzysz ale przykro mi że z "murzynków" świat robi sobie "zabawki" i zdjęcia na pamiątkę.
    BS

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz po co NAPRAWDĘ ja i moi znajomi wolontariusze pojechaliśmy na misję?
    Nie żeby pomóc w rozwoju placówki. Nie żeby wesprzeć w pracy księży. Ani nawet nie żeby pomóc dzieciom.
    To są tylko wspaniałe efekty uboczne, tego co naprawdę nas skłoniło do wyjazdu.
    Nasza motywacja ma na imię JEZUS.
    Jesteśmy na misjach, bo chcemy się zbawić. Bo Bóg wie, że ta misja to droga, która prowadzi NAS do nieba.

    OdpowiedzUsuń