Tak łatwo jest znaleźć się w Afryce, w Ameryce, w Azji.
Jeszcze łatwiej przekracza się granice Europy. Kiedyś podróżowano miesiącami, a
nawet latami. Każda komórkowym ciała, miała swoje pięć minut, aby odetchnąć
innym powietrzem, wtopić się w nowy klimat. Dziś komórki unosi się osiem
kilometrów nad ziemią i przerzuca je w samolocie z jednego świata w drugi.
Potrzeba im było sześćdziesięciu dni, aby zrozumieć, że słońce
świeci każdego dnia, że temperatura nie spada, a rośnie, że ludzie są czarni,
że język, który słyszą to nie jest polski.
Tak łatwo przerzucamy ciała za granicę. Tak trudno
zawieszamy, choć jedną myśl w mentalności tego, co za tą granicą spotykamy. Nie
ma na to czasu. Nie chodzi o to, żeby poznać. Chodzi o to żeby być. W jak
najkrótszym czasie, a jak największej liczbie miejsc.
Dziesięć stolic w miesiąc! Albo nie – dziesięć stolic w
dziesięć dni.
Byłem w Afryce – w Egipcie.
Znam dokładnie tamtejszy piasek. Leżałem na nim codziennie
po pięć godzin, przez dziesięć dni. Pięćdziesiąt godzin leżenia nie poszło na
marne. Wiedza wychodzi mi skórą – jest brązowa.
Poznałem też dokładnie jedną z dzielnic. Korzystałem z
wszystkich jej atrakcji zamkniętych w prostokątnym murze. Moje dzielnica nosiła
sześć gwiazdek. Egipcjanie? Widziałem ich z okna autobusu. Dobrze wyglądali w
kadrze, gdy robiłem zdjęcie piramidom. Nie potrafię wymienić imienia żadnego
faraona, ale zdjęcie jego grobu – piramidy, wisi nad moim łóżkiem.
Ludzie z dwunastu stron świata latają do innych krajów na
wakacje. Ludzie o różnych charakterach i różnym doświadczeniu. W samolocie
wszyscy są tacy sami. Chcą być. Czy chcą poznać?
Aparat fotograficzny zbliża ludzi – na zdjęciu.
Nie chodzi o to, żeby docenić trud kobiety z Tajlandii,
która dziesiątą godzinę zrywa liście herbaty. Chodzi o to, żeby jak
najszczerzej się przy niej uśmiechnąć i potem powiesić zdjęcie nad łóżkiem.
Obok piramidy. Bo byłem w Tajlandii. I w Egipcie.
Wakacje zmysłu wzroku.
Nos nie zwiedza, bo śmierdzi.
Słuch nie rozumie języka.
Dotyk brzydzi się skóry, bo czarna, bo brudna, bo nie
wiadomo, co wcześniej dotykała.
Mowa kieruję się tylko w kierunku towarzysza podróży.
Minęły dwa miesiące.
Dwa miesiące temu przyglądałam się kobietom, które noszą pół
swojego dobytku na głowach i zastanawiałam się jak dają sobie radę. Dziś po
prostu je mijam.
Dwa miesiące temu zachwyciłam się, gdy zobaczyłam
afrykańskie niebo obsypane gwiazdami. Dziś, gdy odmawiam nocny różaniec, często
patrzę w ziemie.
Dwa miesiące temu, gdy zerwałam banana z drzewa, radość
sprawiał mi każdy kęs. Dziś jem banany jak ziemniaki.
Pogoda zaczyna męczyć. Jedzenie smakuje tak samo. Palmy
wtapiają się w krajobraz. Niebo zachwyca, ale jakby mniej. A Welsey biega po
Oratorium ze swoim śnieżnym uśmiechem, a ja każdego dnia dziwie się, że on tak
szybko wchodzi na drzewo. Zachwycam się, gdy chodzi na rękach. Cieszę się, gdy
się do mnie przytula. Nie nudzi mnie opatrywanie mu po raz ósmy tej samej rany.
Poznać nowy kraj i się nim zachwycić? Najbardziej zachwycającym cudem, jaki stworzył Bóg jest człowiek. Człowiek tworzy miejsce, a miejsca tworzą ludzie.
Świetne spostrzeżenia!
OdpowiedzUsuń