środa, 31 października 2012

Siła w mango

To to nie jest tak, że zawsze mi się chce? I nie będę budzić się każdego dnia z nadmiarem energii? A jak śni mi się dom w Polsce i otworzę oczy to i tak nadal będę w Zambii? A mogę, chociaż dostać magiczną księgę z pomysłem na każdy dzień?

Żyje ze swoją myślą bardziej niż kiedykolwiek. Mam jej wiele do zarzucenia, wiele chciałabym w niej zmienić. Czuje jak staje się, co raz bardziej pewna siebie, pokazuje mi swoja prawdziwą postać. Co raz swobodniej odbija się we wnętrzu czaszki. Uwolniona od zegarka, za czas wybiera słońce. Porzuciła wiadomości, gazety, reklamy, seriale. Rodzi się z pragnienia, a nie z perswazji. Myśli nie krępują spojrzenia – ‘ale się ubrała’, ‘ale ma dziwną fryzurę’, ‘hipsterka’. Myśl się nie wstydzi, nikt nie patrzy. Idzie z fryzurą, której nie podpatrzyła w październikowym wydaniu glamour; w ciuchach, których nie wybrał za nią jesienny trend; z wykształceniem, które wybrał jej intelekt, a nie cudze oczekiwania.
Myśl dużo ode mnie wymaga.
A mi się czasem nie chce myśleć.
Idę i toczę walkę w głowie.
Panie Boże może tak byś mi pomógł pokonać samą siebie?

Dam Ci mango!

Szuram sandałem po betonowych schodach, popycham lewą ręką skrzypiące drzwi i wdycham poranne słońce zmieszane z wilgotną ziemią. Mrużę oczy. Nie z powodu słońca, które o tej porze krępuje świt. Oślepiają mnie zęby Feliksa. Dzieciak wygląda jak Michael Jackson z czasów młodości. „Ilona!” – krzyczy z takim entuzjazmem, że jest mi wstyd, że ja to właśnie ja. Zaczęłam dzień od słabości, a on się cieszy. Wkłada rękę do kieszeni spodni, na których więcej jest brudu niż materiału. Wyciąga zielono-żółty owoc i macha mi nim przed nosem. „For you!”.
Mango.
Mango smakuje jak sok pomarańczowy po godzinnym biegu, albo jak kostka czekolady po pikantnej pizzy. Przykleja się do ust, wchodzi między zęby, masuje język i włoskami czyści przełyk. Mango jest rzeźkie jak arbuz, słodkie jak pomarańcza i soczyste jak brzoskwinia.
Mango powala mnie i moją dręczącą myśl na czerwoną glebę.
Nie powala mnie smakiem, a intencją.

Pod koniec października w Zambii wszyscy wyczekują mango tak samo jak deszczu. Dzieci z pustymi brzuchami rzucają kamieniami w wysokie drzewa, by spadło na ziemię choć jedno, niedojrzałe.

Feliks przeciąga się po glinianej podłodze. Przez dach ze słomy przeciskają się pierwsze promienie słońca. Poranna toaleta trwa przez dwa przeciągnięcia rąk ku górze i jedno podrapanie się po głowie. Chłopak łapie w dłoń wiadro i idzie po wodę. Wyschnięte ziemia zdziera skórę z jego stóp. Drzewo wielkości domu ochładza go swym cieniem. Leżące wokół kory zielone owoce wielkości pięści, zasiewają ziarnko nadziei w jego głowie. Nadziei na choć jedno dojrzało mango, nadziei na śniadanie. Skarb leży tuż obok i mieni się swoją żółcią jak złoto.
Feliks idzie po wodę. Przy każdym kroku czuję, jak mango uciska go w udo. Śniadanie czeka w kieszenie na swoją kolej. Chłopak mija bramę farmy i słyszy skrzypienie drzwi – z domu wychodzi Muzungu-Ilona.

Feliks nie jadł śniadania. Nie jadł wieczorem pizzy, która nadal zalega mu w żołądku. Nie kupi sobie czekolady i nie zapcha się chipsami. Nie zje też mango, które zjadłby, gdyby głodu nie pokonała chęć ofiarowania.

Mango daje mi więcej energii, niż czarna kawa. Wytwarza więcej endorfin, niż tabliczka czekolady. Nie z powodu składników mineralnych w nim zawartych. Tylko z powodu, z jakiego do mnie trafiło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz