poniedziałek, 24 września 2012

Palpitacja deszczu


 Kraty w oknach rozrywają męskie głosy, które pchają się do sali:
“…Bunda Maxwell – present, Mwewa Justice – present, Chibie Moses – present…”
To chłopcy obecni na treningu piłki nożnej.
Dziewczynki siedzą przede mną na ziemi. W pomieszczeniu panuje półmrok. Ostatnie promienie słoneczne, które wpadają do sali, zatrzymują się na ciemnej skórze murzynek.
Bavery pcha się w stronę okna. Nie marnuje resztek światła, dzięki którym odróżnia brązową kredkę od czarnej. Warkoczyki na jej głowie wyglądają jak pełzające węże. Podarta sukienka i dziurawe buty przypominają mi, że Bavery mieszka w Zambii. Jej oczy, usta, nos układają się w twarz o amerykańskim wyrazie. Mogłaby się przebrać i prowadzić galę rozdania Oskarów. Czy ona wie jaka jest ładna?

Stukanie w sufit, rozpędza obraz Bavery, która wysiada z białej limuzyny. Dźwięk jest co raz gęstszy. Wydaje się jakby ktoś rozsypywał ryż na dachu. Wyglądam za okno. Moje serce osiąga stan przedzawałowy. Tylko drzwi, których zamek otwiera się za siódmym razem, dzielą mnie od…otwieram drzwi za pierwszym razem…od DESZCZU!

Stoję na twardej jak blacha ziemi z rękami wyciągniętymi do nieba. Wraz z oczami zamykam wszystkie zmysły. Zostaje tylko czucie. Mokre krople kłują mnie w skórę. Gęste powietrze ciąży mi na barkach.
Czuję wbijający się we mnie kasztanowy wzrok. Odnajduję oczy Bavery, które mówią do mnie: „Nie dość że biała, to jeszcze wariatka.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz