niedziela, 9 września 2012

Rower


01.09

Dziś chce być sama.
Biorę rower i jadę prosto afrykańską drogą. Gdziekolwiek.
Wyjeżdżam na asfalt. Pan jadący za mną zagaduje mnie jak tylko może. Dziesięć naciśnięć na pedał i znam jego wszystkie podstawowe dane. Zaczyna opowiadać o uprawie pola, ale miesza angielski z Bemba, więc nie wszystko rozumiem. Jedzie do Kazembe, a ja Gdziekolwiek, więc zostawiam go na zakręcie.
Znowu sama, zaciskam mocniej dłonie na kierownicy. Koła topią się w piasku, który o zachodzie słońca jest jeszcze bardziej czerwony. Przejeżdżam przez dźwięki szumiącej rzeki. Macha do mnie tuzin pojedynczych rąk. Druga ręka w tym czasie pierze i myję naczynia. Afrykański zbiornik wodny to kultowe miejsce każdej wioski. W ciągu dnia przewijają się przez niego wszyscy mieszkańcy.
Droga pod górkę. Fruwający piasek zatyka moją zasapaną krtań. Tracę możliwość odpowiadania na pozdrowienia. Zatrzymuje się, aby złapać oddech i rozglądam się po okolicy. Z betonowego sześcianu przykrytego słomą wybiega Joseph. Chwyta rower, na którym pewnie jeździli jego pradziadkowie i pędzi w moja stronę. Jednośladowy złom pozwala nam osiągnąć prędkość chodu. Pozwala też trzem dziewczynką dotrzymywać nam towarzystwa.
Na końcu drogi pojawia się kościół, który strzegą rzędy wysokich palm. Kieruję wzrok na Panią z garnkami na głowie. Kobieta zaprasza mnie do bambusowej altanki. Stoimy z moją gromadką pod zadaszeniem z liści bananowych. Miejsca siedzące zajęła już inna gromadka dzieci- jedno kaszle, drugie żuje jakiś plastik, trzecie ma kilka miesięcy i malarie. Pomarszczone murzynki lepią ciasto w nieforemne kulki. Układają je na blaszce, którą stawiają na pół metrowych sciankach z cegieł. Pod konstrukcją zarzą się węgle.
Zadaje moje ulubione pytanie- „Ile ma Pani dzieci?”. W odpowiedz oczekuję przynajmniej ośmiu, a tu tylko troje.
Na pożegnanie dostaje zaproszenie na jutrzejsze popołudnie.

Odstawiam rower i myślę o moim ‘samotnym’ popołudniu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz